15 - Czy to ma jakąś przyszłość?

359 48 88
                                    

Obudzony przez ostre promienie porannego słońca, wpadające przez szczelinę między ramą okna, a niedosuniętą roletą, otworzyłem powoli oczy, spoglądając na ścianę, w kierunku której byłem odwrócony. Po tym jak już przypomniałem sobie kim jestem i co robię w życiu, skupiłem się na dziwnym uczuciu w okolicy moich żeber. W pierwszej chwili nie miałem pojęcia co to za dziwny ucisk. Jakaś kontuzja? Uderzyłem się przez sen?

Dopiero po kilku sekundach przypomniałem sobie o wszystkim, co działo się poprzedniego dnia i zrozumiałem, że źródłem tego uczucia jest ręka Žigi, którą sobie zawiesił na moim boku. Powoli odwróciłem się w jego stronę, starając się go nie obudzić. Udało się, bo kiedy spojrzałem na jego twarz, jeszcze spokojnie spał. Uśmiechnąłem się mimowolnie na ten rozczulający widok. Uniosłem rękę i chwyciłem za brzeg kołdry, zaciągając ją wyżej, na jego ramię i zakrywając je. Następnie przeniosłem dłoń na jego twarz i pogładziłem go po policzku, kolejny raz analizując jego, perfekcyjny dla mnie, wygląd. Gęste, szatynowe włosy, aktualnie będące w kompletnym nieładzie, których kosmyki bezwiednie opadały na jego czoło. Wyjątkowo długie, jak na chłopaka, ciemne rzęsy, słodki nosek pokryty piegami, podobnie jak jego policzki i usta, na widok których sam przygryzałem swoje, powstrzymując chęć posmakowania ich. Był śliczny. Oczywiście wolałbym, żeby jednak nie był naznaczony tymi wszystkimi bliznami, zarówno na ciele jak i umyśle. Ale nie mogłem temu zapobiec ani ich zmazać. Musiałem je zaakceptować. Pokochać, tak jak po tej nocnej rozmowie pokochałem jego całego. I dopilnować, by nigdy nie pojawiło się ich więcej.

Przez te kilka minut uważnego analizowania każdego centymetra jego twarzy, spojrzałem na jego szyję, gdzie dopatrzyłem się jedynej skazy na jego ciele, której nie byłem w stanie i nie chciałem zaakceptować. W kilku miejscach jego skóra była zaczerwieniona wokół ciemnych, sinych śladów, niestety bardzo wyraźnych i bez wątpienia nie wiążących się z niczym dobrym, ani przyjemnym. Na samo wspomnienie tego, jak Anže wpił się w jego szyję poprzedniego dnia, miałem ochotę wstać, iść do niego i jeszcze raz mu wpierdolić, najlepiej wybijając mu zęby, którymi przygryzał skórę MOJEGO chłopaka. Nawet ja nie miałem przywileju całowania go po szyi, nie mówiąc już o robieniu malinek, chociaż w moim wykonaniu byłyby to najprawdopodobniej najczulsze i najprzyjemniejsze pocałunki, jakich kiedykolwiek zaznał. Im dłużej się im przyglądałem, tym większą miałem ochotę, by je poprawić. Uczynić moimi. Ale gdybym zrobił to bez jego zgody, zaprzeczyłbym wszystkiemu, co mówiłem mu poprzedniego wieczora i w nocy. Nie mogłem pozwolić na to, by kolejny raz stracił do mnie zaufanie. Nie mogłem dopuścić do tego, żeby nie był mnie pewny. Bardzo dużo udało mi się już osiągnąć i nie mogłem tego spierdolić jakimś głupim, nieprzemyślanym posunięciem.

Zmarszczył lekko nosek, co wyjątkowo mnie rozbawiło, a po chwili otworzył oczy. Przez kilka sekund trzymał spuszczony wzrok, być może, podobnie jak ja wcześniej, analizując wszystko, co się stało. W końcu spojrzał w moje oczy, a w jego własnych niepewność i zdziwienie zostały zastąpione przez ulgę. To był bardzo dobry znak.

- Dzień dobry, myszko - wyszeptałem, uśmiechając się łagodnie.

- Hej... - mruknął i zmarszczył brwi, odwracając się na plecy i wbijając spojrzenie w sufit.

- Coś się stało?

- Boli mnie... - zaczął, przykładając dłoń do sinych śladów. - Szyja.

Westchnąłem głęboko i spoważniałem, samemu spuszczając wzrok.

- Masz malinki. Anže ci je wczoraj zrobił.

Mogłem temu zapobiec. Kurwa, mogłem go powstrzymać wcześniej, zanim to zrobił. Zanim cokolwiek zrobił.

- Przepraszam, powinienem...

- Nie patrz na mnie... - przerwał mi, zanim zdążyłem się wytłumaczyć. Odwrócił głowę w drugą stronę, nie odrywając dłoni od swojej szyi.

Let Me Fix Us [T. Bartol x Ž. Jelar]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz