Rozdział 9

50 10 13
                                    

Pewna niedziela lutego była dniem, w którym Joshowi raczej nie dopisywał dobry humor. Nie uważał, że czuł się w ten sposób często, lecz nie mógł zaprzeczyć, że działo się to bez wyraźnego powodu. Tak było już od jakiegoś czasu i przywykł do tego na tyle, że owa niefortunna niedziela lutego wcale nie była dla niego zaskoczeniem, a przynajmniej nie największym, jakie tego dnia na niego czekało.

Mimo że Steve miał nocny dyżur w szpitalu, Lily poszła do koleżanki i Josh teoretycznie mógł zostać w domu, zdecydował się wyjść. To, co postronna osoba nazwałaby spacerem, w jego opinii było raczej bliższe bezmyślnemu włóczeniu się. Było ciemno, ciemno i zimno, a ruch na ulicy był niemalże martwy. Co jakiś czas jedynie mijał go jakiś przechodzień, który przypominał Joshowi, że miasto wcale nie opustoszało.

W uszach miał słuchawki, a w nich głośną muzykę, na tyle głośną by nie słyszeć swoich myśli. Było to trochę nierozsądne, bo w gruncie rzeczy chciał dokonać niemożliwego, lecz przejmowanie się takimi bzdetami wcale nie sprawiała że czuł się lepiej. Puścił jedną ze swoich ulubionych playlist, którą uzupełniał przez parę miesięcy tak intensywnie, że zanim się zorientował liczyła już sobie pięć godzin. Pięć godzin oznaczało w sumie prawie sto utworów. Odtwarzanie było ustawione na losowe, lecz mimo tego gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki „505”, autorstwa Arctic Monkeys, Josh poczuł się zdradzony.

Właściwie nie pamiętał że to była konkretnie ta piosenka, dopóki Madeline kiedyś mu o tym nie przypomniała. Piosenka, przy której podobno pierwszy raz się pocałowali, a właściwie ona pocałowała jego, a Josh po prostu nie protestował, bo i po co miałby to robić? To było nawet całkiem miłe i może gdyby nie umiał dokładnie wskazać czego mu w tym brakowało, nawet nie zwróciłby na to uwagi?

Może również słodkie, zajmujące i nawet odrobinę ekscytujące, lecz w gruncie rzeczy na tym się kończyło.

Gdy zdał sobie sprawę że to tylko tyle, poczuł się oszukany. Potem jednak, gdy Madeline chciała to powtórzyć a on nie zaprotestował, zrozumiał, że to on ją oszukiwał. Właśnie wtedy poczuł, że nie ważne, jak bardzo starałby się ją kochać, nigdy nie byłby to ten sam rodzaj miłości jaką ona darzyła jego. Może wiec miała rację (i prawo) w mówieniu, że nie potrafił tak naprawdę kochać? Pomyślał, że jeśli to prawda, nie chciałby nigdy do tego wracać. Nie po to, by później czuć wyrzuty sumienia, które były dla niego jak przekleństwo, bo akurat przed nimi trudno było uciec.

Odblokował telefon i bez zastanowienia usunął utwór z playlisty, a już po chwili usłyszał pierwsze dźwięki My Chemical Romance. Głośne, zagłuszające myśli dźwięki nie przywoływały żadnych konkretnych wspomnień. 

Przeszedł chyba pół miasta. Nie spieszyło mu się z powrotem, lecz koło dwudziestej trzeciej zorientował się, że było już dosyć późno i powinien wracać. Kiedy przeszedł przez ulicę graniczącą z właściwym osiedlem, coś zwróciło jego uwagę. 

Zobaczył samochód zaparkowany około dwudziestu metrów dalej i zwolnił, by móc mu się lepiej przyjrzeć. Auto było ciemne, podobnie jak kurtka mężczyzny, który się o nie opierał. Trzymał łokieć na dachu, a gdy przekręcił głowę Josh zobaczył, że miał również okulary. Czarne okulary. Mimo że nie mógł zobaczyć jego oczu chłopak był pewien, że patrzył prosto na niego, jednocześnie sprawiając wrażenie, że równie dobrze mógłby patrzeć w pustą przestrzeń. Mimika jego twarzy nie zdradzała absolutnie nic i pewnie gdyby nie dym który wypuszczał z ust, równie dobrze mógłby uchodzić za posąg. Drzwi od strony kierowcy były otwarte i słychać było dobiegające stamtąd niewyraźne głosy rozmowy.

Nie wiedział kim byli ani tym bardziej czego chcieli, lecz miał wrażenie, że to spotkanie nie było przypadkowe. Beznamiętność która chwilami przypominała znudzenie nie świadczyła jednak o tym, że obcy mężczyzny chciał zrobić mu krzywdę, a przynajmniej nie taką, jakiej można by się w pierwszej chwili po nim spodziewać. Nie zrobił nawet kroku w jego stronę, lecz gdy Josh odwrócił się i ruszył w stronę bloków musiał walczyć z instynktem, który kazał mu się odwrócić, a wręcz żądał, by zaczął biec. Zamiast tego szedł na nogach jak waty, które nagle wydały mu się do obce, jakby należały do kogoś zupełnie innego. Wchodzenie do domu na jego oczach nie wydawało mu się dobrym pomysłem, lecz z drugiej strony widział w tym mniej minusów niż w  pozostaniu na zewnątrz. Dopiero w szybie zauważył odbicie nieznajomego, który wprawdzie wciąż stał w tym samym miejscu, lecz bez skrupułów odwrócił się w stronę Josha. Na szczęście nie słyszał już, że gdy tylko wszedł do środka, mężczyzna zgasił papierosa, odrzucił go na chodnik, po czym od zamknął drzwiczki do auta i niedługo potem nie było po nim śladu.

Favourite Worst NightmareWhere stories live. Discover now