Początek czegoś wielkiego

76 7 6
                                    

Każdy człowiek w swoim życiu ma kilka momentów, gdy nie wie co ma zrobić ze swoim życiem. Ja byłam właśnie w jednym z nich. Zieleń Central Parku utwierdzała mnie tylko w przekonaniu, że jedyne czego potrzebuje to odetchnąć. Od ludzi, od natłoku myśli, ambicji, a przede wszystkim od siebie. To trudne zapanować nad czymś na co nie ma się wpływu. Znowu to robiłam. Katowałam umysł, a chciałam tylko usiąść i obserwować ludzi, naturę. Dookoła mnie było pełno zieleni, kwiaty otwierały się na ciepło płynące z nieba niczym spragnione miłości serce. Słońce przebijało się przez masę liści by wylądować na moim policzku i sprawić, że w końcu zawita na nim choć mały zalążęk uśmiechu. Udało się, gratuluję.

Ławka, na której siedziałam była w samym środku parku. Tu czułam się najlepiej. Mimo że ludzie krążyli co chwilę obok mnie, ja czułam jakbym była tam kompletnie sama. Każdy przechodzący był pochłonięty światem w swoim telefonie. Instagram, facebook, maile z pracy to wszystko zajmowało ludzi w całości. W tym mieście nie ma chwili na wytchnienie. Ja jednak znalazłam czas. Bądźmy szczerzy długo nie musiałam szukać. Zostałam na bruku, sama, jak w tym parku, ale obiecałam sobie, że dam odpocząć mojej głowie. Odchyliłam ją do tyłu i zamknęłam oczy. Tak, tak odetchniesz Dalio Pear. Chciałam wsłuchać się w śpiew ptaków, szum drzew i dźwięk fontanny, ale chyba musiałabym skupić się jak nigdy wcześniej by dojść do tego stanu. Próbowałam, ale na próżno. Otworzyłam oczy i głośno westchnęłam, a obok mnie siedział nieznajomy mężczyzna. Brunet z zielonymi oczami odwrócił głowę w moja stronę, a ja popatrzyłam na niego nieco zdziwiona, lecz bardziej przestraszona.

- Wszystko gra? - zapytał.

- Tak - odparłam krótko.

- Mam nadzieję, że wolne - uśmiechnął się do mnie i wskazał miejsce, na którym siedział, a ja tylko pokiwałam głową.

Byłam nadal lekko w szoku. Ostatnimi czasy nie przyciągałam do siebie ludzi, było wręcz przeciwnie. Jednak nie powinnam się specjalnie przywiązywać do osób, które po prostu siadają obok mnie w parku. Przecież to normalne. Spojrzałam na niego jeszcze raz, ale tym razem bardziej badawczo i tak by nie zauważył, że go lustruje. Patrzył przed siebie i głęboko łapał powietrze. Miał piegi na twarzy, kasztanowe włosy i zielone oczy. Dziwny typ urody, ale całkiem uroczy. Myślałam, że na oko miał około piętnaście centymetrów więcej ode mnie, i że był typem podrywacza. Może był modelem, a może kucharzem. Nie zdziwiłabym się nawet jeśli pracowałby całymi dniami na budowie. Sądziłam, że może mieć w granicach dwudziestu trzech lat. Przyglądałam się mu i próbowałam ocenić w skali od jeden do dziesięciu jak bardzo mógłby być interesująca osobą. Nie lubiłam w sobie tej części, tej która właśnie to robiła. Obserwowała i oceniała ludzi. Moje skrzywienie pisarskie nie pozwalało mi przejść obojętnie koło jakiejkolwiek osoby. Każda miała swoją historię, a ja chciałam je wszystkie opisać. Może dlatego właśnie siedziałam w parku i miałam blokadę twórczą. Brak weny działał na mnie jak płachta na byka. Nie byłam sobą.

- Hej, na pewno jest okej? - chłopak wyciągnął mnie z doliny moich czarnych myśli.

- Tak, dziękuję za troskę - uśmiechnęłam się do niego i stwierdziłam, że może być fajnym doświadczeniem.

- Długo już zajmujesz tę ławkę czy może jest wykupiona? - spojrzał i chwycił się za brodę, a ja się zaśmiałam.

- To można wykupić ławkę w Central Parku?! Dlaczego ja o tym wcześniej nie wiedziałam?

- Widzisz dobrze, że akurat przechodziłem. A więc może zechcesz ją zarezerwować? - chłopak wyjął plik jakiś kartek i spojrzał pytająco.

- Serio sprzedajesz tu ławki?

- Oczywiście. Przecież właśnie po to Cię zaczepiłem - parsknął śmiechem, a ja zalałam się wiadrem żenady i moja twarz przypominała buraka. Czy właśnie zrobiłam z siebie idiotkę?

Write your lifeWhere stories live. Discover now