18. Tak, jak za pierwszym razem

32 8 0
                                    



      Kit został znaleziony w lesie. Ilość krwi w jego organizmie była tak niska, że jego ciało wymusiło hibernację, aby się uleczyć. Leżał w swoim pokoju z podłączoną kroplówką. To była jedyna rzecz, jaką mogli dla niego zrobić. Dan i Chris czuwali zaniepokojeni przy jego łóżku. Nie mogli znieść myśli, że pozwolili skrzywdzić swojego przyjaciela. Zdawali sobie sprawę, że to ich wina, ponieważ za późno sprawdzili czujniki energii, przez co alarm nie aktywował się i nie powiadomił okolicznych patroli o niebezpieczeństwie. Przepełnieni troską o stan Kita, nie obawiali się nagany, jaką dostaną. Chłopcy siedzieli na ziemi, naprzeciw łóżka, wpatrując się w ciszy w śpiącego przyjaciela. Do pomieszczenia wszedł Caleb, aby dowiedzieć się, że od dwóch godzin nic się nie zmieniło.

      — Czy później... — zaczął skruszony Dan, widząc, jak mężczyzna staje nad Kitem i delikatnym ruchem dłoni głaszcze powietrze nad jego głową, uwalniając w ten sposób aurę spokoju — ...będzie z nim dobrze?

      Caleb nie odrywał wzroku od śpiącego chłopca. Starał się nie pokazać im wprost, jak bardzo obwinia ich o to, co się stało. Próbował odsunąć od siebie myśl, że to przez nich musiał tak szorstko potraktować Arthura. — Jeśli chodzi ci o aurę to nie, nie poprawi to jego stanu, tylko jakość snu. Możliwe, że pomoże to w szybszej rekonwalescencji — westchnął i spojrzał na Dana. Widząc smutek w jego oczach, starał się zapomnieć o gniewie. — Ale krew powinna pomóc. Nie jesteśmy pewni, w końcu to pierwszy taki przypadek. Wampir osuszony z krwi, ironiczne, nieprawdaż? — posłał mu każące spojrzenie, pomimo usilnych prób powstrzymania swoich emocji.

      Dan wciąż siedział na ziemi z nogami podciągniętymi do siebie i owijając wokół nich swoje długie ręce, schował połowę twarzy za kolana. Ponownie popatrzył na Kita.

      Caleb przyglądał się Chrisowi, który pomimo smutku, wyglądał, jakby chciał kogoś zaatakować lub chociażby solidnie przekląć. Był poirytowany, lecz sam do końca nie wiedział czym.

      — To był kanibalizm, prawda? — niechętnie spojrzał na Caleba.

      — Tak, ale nie w celu pożywienia się. — Mężczyzna próbował nie drażnić chłopca. — To był transform, potrzebował jego krwi, aby móc przybrać jego wygląd — przekręcił głowę i ściszył ton. — Chyba wiesz, dlaczego go nie zabił?

      Chris pomimo swojego wcześniejszego nastawienia delikatnie uśmiechnął się i kiwnął głową. Wyprostował plecy i podparł rękami za sobą.

      — Nie chciał mieć na pieńku z jego stwórcą — westchnął i zaczął się zastanawiać nad swoimi słowami. — Można powiedzieć, że on go ma?

      — To zależy od wielu czynników. — Caleb zmarszczył brwi, próbując ubrać to w łagodne słowa. — Jest eliksirowcem, więc jego stwórcą jest osoba, która rzuciła w niego eliksirem. Ja bym jednak nie uznał takiej osoby za stwórcę. Chodzi o względy estetyczne. Dodatkowo nie wiemy, jak zachowa się teraz jego ciało. Długo jest ekonem, więc wszystko powinno być okej.

      Chłopcy zdołowali się jeszcze bardziej, słysząc niepewność w głosie Caleba — osoby, która była szanowana przez innych dzięki przynależności do rady. Większość polegała na nich, zdając się na ich doświadczenie i zdolność podejmowania decyzji. Wszyscy starali się zachowywać w stosunku do nich z należytym szacunkiem, lecz nie zawsze zgadzali się z ich decyzjami. Trójka chłopców znajdujących się w pokoju z twórcą aury miała w zwyczaju zapominać się i traktować ich — nie licząc Amadeusa — jak zwykłych członków Insomnii. Większość wyglądała na niewiele starszych od nich. Calebowi wcale to nie przeszkadzało. Wiedział, że w sytuacjach tego wymagających, chłopcy zachowają się z należytym szacunkiem.

Kroniki bezsennościWhere stories live. Discover now