3/3

678 92 64
                                    

Minęło tyle, ile miało minąć

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Minęło tyle, ile miało minąć. Dwie zimy, dwie jesienie, dwa lata, a oni dalej mieli siebie w myślach. Pamiętali tamto popołudnie, jakby dzieliło ich od niego jedynie parę godzin. Spędzili ze sobą cały dzień. Obejrzeli wszystko, co można było zobaczyć. Idąc ramię w ramię, zatrzymywali się przy każdej rzeźbie, każdym obrazie, aby poczuć piękno, które nie imało się temu, jakie tworzyli oni sami. Razem. 

Ciepła dłoń Namjoona muskała nieśmiało tą Jeona, aby jej palce zapamiętały dokładnie chłód, który miały po czasie odnaleźć.

Byli wytrwali. Szaleni w swej lojalności. Ślepi na flirt, wyznania, głębokie spojrzenia nieznajomych. Zbyt pewni tego, co było dla wszystkich niepewne. Zbyt tęskni, aby nie odzywać się do siebie tygodniami.

Mieli się spotkać w ten sam dzień. Już jako dorośli, dojrzali. 

Wybrani. 

Nieograniczeni.

Jungkook oparł łokcie na kolanach i zwiesił głowę, pozwalając długiej, ciemnej grzywce na dotknięcie policzków. W galerii panował tłok, który pamiętał zbyt dobrze. Brak świeżego powietrza, zapach ludzi i dzieł, jakie otępiały jego zmysły. Czekał już trzecią godzinę. Umierał z tęsknoty, która objawiała się w jego przeszklonych oczach, spiętym ciele i drżących dłoniach.

Joon był w drodze. Musiał być, bo przecież obiecywał. Napisał z samego rana, że przyjedzie na czas. Jeon postanowił być wcześniej. Przerażała go wizja pustej pufy przed piękną Ofelią za sprawą jego spóźnienia. Wizja rozczarowania, które przyniósłby biednemu Kimowi.

Jego ciało rozsadzał ogień. Pożądanie brało nad nim górę. Musiał dotknąć Namjoona tak, jak jeszcze nigdy. Tak, jak w tamtym czasie nie potrafił. W sposób, który go onieśmielał, przerażał, zawstydzał. Jego myśli krążyły wokół rzeczy tak niestosownych, że sam się sobie dziwił, że jest w stanie o tym fantazjować.

Potrzebował Joona jak tlenu. Radości, która nie przyszła do niego przez dwa lata. Chciał wreszcie pozbyć się z wnętrza melancholii, niemocy jaka wiązała się z dzielącą ich odległością.

Dopiero niedawno skończył szkołę. Usamodzielnił się. Zmężniał. Chciał zachwycać Kima sobą wewnątrz i na zewnątrz. Spełnić jego wszystkie marzenia, zachcianki, prośby, obietnice. Postawił sobie za punkt honoru bycie ideałem w nieidealnej rzeczywistości. Świecie, który rozdzielał ich przez zbyt długi czas.

Chłopak schował głowę między kolanami, czując jak słabość biegnie od dołu jego kręgosłupa, aż do karku. Było mu duszno. Brakowało w nim Życia, które jechało do niego starą, rozklekotaną taksówką, wypełnioną dymem miętowych papierosów i cytrynowym zapachem odświeżacza powietrza.

Obydwu mężczyzn oddzielało jedynie parę metrów. Kilka stopni stromych, marmurowych schodów, na których Jungkookie płakał tuż po pożegnaniu. Honey głaskała wtedy jego włosy i ocierała łzy spływające po czerwonych policzkach. Mieli wracać na własną rękę, a chłopak jedyne o czym myślał, to o braku domu. Stał się on bowiem opuszczającą go osobą. Miejsce gdzie spał, uczył się i czytał było już tylko mieszkaniem. Kilkoma zwykłymi ścianami, w których chował się każdego dnia. To tam zaczął spierać się z rodzicami w kwestii egzaminów, przyszłych studiów i miłości. Jej w rozmowach było najwięcej, ale zawsze pozostawała niepoparta, bez wsparcia, opłakana.

美 be my art。 namkook ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz