+1

953 77 186
                                    

Witajcie, Kluseczki.♥

Chwila od prologu minęła, ale przed Wami pierwszy właściwy rozdział tego specyficznego opcia.

Mam już do niego napisane sporo fajnych scenek, więc mam nadzieję, że będę w stanie się w miarę szybko ogarniać z rozdziałami, jak żyćko da, hyhy.

Pojawi się na pewno sporo medycznych smaczków, więc dedykuję ten literacki przybytek wszystkim osobom, którym owa tematyka jest bliska sercu. :3

Tymczasem nie przedłużam już i zapraszam do czytania.

Standardowo proszę o konstruktywne opinie, bym mogła Was raczyć wypocinkami na coraz lepszym poziomie.♥

Ślę kilo miłości!

Enjoy~!





-------------------------------------

Był piątek pierwszego tygodnia nauki w liceum.

Szkołę średnią wyobrażałem sobie na wiele sposobów, żaden jednak z nich niespecjalnie był bliski obrazowi rzeczywistości, zwłaszcza w późniejszych latach nauki, o czym opowieść rozwinie się rychło.

Instytucja, którą wybrałem, wyróżniała się pośród innych poziomem, zwłaszcza jeśli chodziło o przedmioty ścisłe. Czyli to, co obchodziło mnie najbardziej. Zdawalność egzaminów była tu stuprocentowa, a większości absolwentów udawało się trafić na wymarzone studia. Co prawda dopiero po fakcie dowiedziałem się, co robiono z tymi, którzy zaniżali statystyki, ale szczerze, niewiele mnie to obeszło. 

Byłem ambitny. Chorobliwie ambitny. I chorobliwie chcący udowodnić komuś, że chcę i mogę wszystko sam.

Kariera lekarza pociągała mnie od bardzo dawna. Konkretnie od momentu, kiedy zdałem sobie sprawę, że jest to droga do niezależności, stabilizacji finansowej i większego niż w jakimkolwiek innym zawodze ludzkiego poważania. Dosyć miałem bowiem na całe życie do przodu braku respektu, jakim darzono mnie z każdej strony. Co mogłem w końcu poradzić, że urodziłem się wyglądając niemal na płeć przeciwną, w dodatku jako syn niespełnionej życiowo kobiety i mającego wszystko w dupie ojca? Życie nie rozpieszczało mnie nigdy, chociaż w teorii nie brakowało mi niczego. Miałem nad głową dach, nie przymierałem głodem, zapewniano mi warunki godnego bytowania. Problem tkwił tylko i aż w głębi, która nie wychodziła poza ściany domu. Równocześnie z oznakami słabości zabijano we mnie pasję.

W ten sposób egzystowałem przez wszystkie szkolne lata, ucząc się przetrwania w otaczającej mnie intelektualnej niszy, w której parę tylko osób okazało się podać mi kiedykolwiek rękę. Uczyłem się najpierw przełykać łzy i nie pytać, dlaczego mnie to spotyka, potem ignorować zaczepki i wredne odzywki, potem opanowywać wybuchy złości, by w końcu wykształcić u siebie mechanizm obronny w postaci inteligentnego i do szpiku złośliwego sarkazmu, na który mało kto potrafił wystosować dobrą ripostę. Jeśli nie miałem na to ochoty, nie dało się ze mną rozmawiać. Wiele razy zdarzyło mi się za to oberwać, ale mimo braku mięśniowej masy, nie pozostawałem nigdy dłużny. Wszystko dzięki wyrastającej poza przeciętny poziom znajomości anatomii, którą zainteresowałem się właśnie z tejże przyczyny.

Biologia była fascynująca, nieskończenie obszerna w materiał i równie niebezpieczna. Znając jej prawidła człowiek mógł w czasach obecnych konkurować na wielu płaszczyznach z samym bogiem, a to z kolei dawało poczucie doskonałego spełnienia dla kogoś takiego, jak ja. Obiecałem sobie zostać człowiekiem, który nigdy nie pożałuje powziętych w życiu decyzji, a które doprowadzą mnie na sam szczyt. To jest, tam, gdzie nie dosięgnie mnie więcej zniewaga innych, a zwłaszcza własnej rodziny. Zamierzałem wyszkolić się najlepiej, jak mogę, a potem od nich wszystkich odciąć.

Odruch Pawłowa || SasoDeiWhere stories live. Discover now