Rozdział 10.

951 31 4
                                    


— Cass? — słyszę nad sobą. — Ja wiem, że każdy ma cię za kujonkę, ale — pauzuje. — Ty i książki? — kończy. Postanawiam jednak nie odpowiadać na jej pytanie. Co jest dziwnego w tym, że ktoś czyta książki — dobra nie ważne. Odkładaj książkę i choć, bo spóźnisz się na kolejną lekcję.

Posłusznie wstaje odkładając książkę na jej pierwotne miejsce. Dopiero po kilku sekundach, gdy wychodzimy z biblioteki słowa brunetki do mnie docierają.

— Czekaj — zatrzymuje się kładąc dłoń na jej ramię. Dziewczyna odwraca się w moją stronę z pytaniem. — Jak to kolejną lekcje? To która już jest.

— Czwarta — uśmiecha się wzruszając ramionami i odwracając się rusza przed siebie.

— Cholera — mruczę pod nosem. Jak to możliwe, żebym się aż tak zaczytała by nie słyszeć dwóch głośnych dzwonków. Powinnam bardziej uważać.

— Swoją drogą. Zayn chyba się wkurzył. — spogląda na mnie. — krzyczał, że cię zabije.

Czyli jednak dopiero dzisiaj zobaczył mój cudowny sposób na odegranie się. Po za tym to raczej nie powinno go krępować. W końcu każdy w swoim życiu miał chociaż jednego pryszcza na twarzy. Chyba, że łączy się z tym jakaś inna historia powiązana z tą fałszywą suką. To jest bardzo prawdopodobne.

***

Do domu docieram chwilę po piątej. Miałam niestety pecha, gdyż pani Johnson postanowiła dać mi karę za nieobecność. Oczywiście mówiłam, że byłam u lekarza i niestety nie mogłam być obecna co nie było prawdą. Ta kobieta jest potworna. Zero wyrozumiałości i czy empatii do drugiego człowieka. Taki paszkwil ma dawać przykład młodemu pokoleniu? To jakaś kpina.

W brzuchu burczało mi niesamowicie, a wątpię by chłopaki ugotowali coś co nie spali kuchenki lub połowy kuchni. Byłam skazana na siebie samą. Wchodzę do kuchni rozglądając się. Maszczę brwi podchodząc do naczynia żaroodpornego, w którym jest przygotowana pysznie wyglądająca pieczeń. Łapię za karteczkę leżącą na pokrywce powoli czytając czyjeś okropne pismo.

Wrócimy późno. Zastawiam ci obiadek i no... Smacznego.

Ps. Sam robiłem

Czyli jednak postarali się nie zagłodzić mnie na śmierć. Chociaż tyle. Nastawiam szybko piekarnik czekając aż się nagrzeje. Wkładam naczynie do środka pozostawiając na dziesięć minut. Kiedy słyszę głośne pikanie wyciągam je i nakładam sobie wszystko na talerz. Najwyraźniej Liam przyłożył się do obiadu, ponieważ jest bardzo dobry.

Dzisiejszego dnia nie mam żadnych planów. Najchętniej poszłabym do chłopaków i pomogła im w interesach, jednak nie mogę się wychylać. Wciąż mi nie wolno. Gdyby Marcus wiedział, gdzie jestem bez chwili wahania, by się tu znalazł mimo zakazu wjazdu do kraju. Na moje szczęście Jack śledzi jego poczynania i z tego co nam wiadomo, aktualnie przybywa na terenie Niemiec.

Kładąc się na łóżku wyciągam telefon wybierając numer Ruby. Mija dłuższa chwila zanim nastolatka postanowi odebrać.

— No co tam? — pyta od razu.

— Jedziemy do galerii? Nie mam co robić — wzruszam ramionami choć dziewczyna tego nie widzi.

— Jasne i tak bym się nudziła. Będę za godzinkę, szykuj się — doskonale wiem, iż uśmiecha się wesoło. Brunetka jest bardzo pozytywną osobą co często poprawia mi humor.

— Nie ma ich w domu — odpowiadam domyślając się. Godzina by mogła się pomalować i seksownie ubrać. Dobrze wyglądać przed nimi.

— Cholera — klnie pod nosem. Śmieje się cicho. — Ale i tak będę za godzinę.

Black Page/1D,,5SOS - W Trakcie PoprawyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz