VIII

342 23 6
                                    

Obudziło ją głośne walenie do drzwi. Od razu założyła, że to dozorca budynku. Stwierdziła więc, że najlepiej będzie go olać. W końcu czego on może od niej chcieć. Niestety temu, kto stał za drzwiami za bardzo zależało na tym, by zepsuć Lunie dobry nastrój. Walenie do drzwi nie ustawało. Luna ku swojemu niezadowoleniu stwierdziła, że nie może dłużej go ignorować.

Podniosła się z łóżka i podeszła do drzwi. Stanęła we framudze i już otwierała usta w celu opieprzenia tego, kto ma czelność jej przeszkadzać, kiedy ten ktoś złapał ją za gardło. Zamknęła usta i spojrzała na mężczyznę. Sam stał zaledwie pół metra przed nią. Coś się jednak zmieniło. Nie uśmiechał się. Patrzył na nią z poważną miną. Tak poważną, że blondynkę przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

Była zła. Teraz jednak nie za to, że ją obudził. Kompletnie nie za to. Pogodził się z tym, że nie dane było się jej wyspać. Była zła... Nie ona była wściekła na przybranego brata. Sam trzymał ją w ten typowy sposób. Kciuk uciskał krtań a reszta palców uciekała kręgi szyjne, z czego jeden dodatkowo wbijał się w podstawę czaszki. Jej brat odkrył, że kiedy tak się ją złapie ta nie jest w stanie nic powiedzieć. Kolejne dziwactwo do kolekcji. A teraz znał go i Ayo. Jak on mógł tak ją wystawić?

- Nie ma czasu na twoje biadolenie. Musimy pogadać. 

Czerwonooki był tak poważny i stanowczy, że dziewczyna nie była w stanie mu odmówić.

Pokiwała głową na znak, że rozumie, a chłopak zabrał rękę z jej gardła. Kaszlnęła parę razy, po czym weszła do środka. Kosmita ruszył za nią. Luna jak gdyby nigdy nic ułożyła się na kanapie. Zdała się nie przejmować faktem, iż jej przyszywany brat wyglądał jakby chciał powiedzieć jej o śmierci kogoś bliskiego. W sumie w głębi serca Lu liczyła, iż król gangu nie żyje. To było tak piękne i śmiałe marzenie, że ta nie obiecywał sobie, że kiedykolwiek się spełni.

- Jest zadanie do wykonania.

Ayo usadowił się obok młodszej siostry.

- On mi już nie rozkazuje. 

Oświadczyła z grymasem na twarzy.

- Dalej należysz do gangu. Nie ważne czy chcesz być jego córką, czy nie - stwierdził cały czas zachowując powagę.

- Poza tym od tego śmiecia Medarda jakoś je przyjmujesz.

- Dobra, to jakie to zadanie.

Zmieniła temat. Nie chciała z nim gadać o tym, jak nisko upadła. W końcu jej brat żył jak król.

- Wiedziałem, że się zgodzisz - uśmiechnął się triumfalnie. - Musisz kogoś zabić.

Na te słowa serce młodej najemniczki zabiło szybciej. Tak dawno nie robiła takich rzeczy. Teraz nosiła klatki i walczyła na arenie. Jednak nie do tego ją wyszkolono. Nigdy nie miała być mordercą, a prawdziwym złodziejem okradającym największe banki i takie tam. Nigdy nie miała być wysłannikiem. Zawsze miała być kimś więcej. Wyszkolono ją na maszynę do zabijania. Najlepszą z najlepszym. Sprawnie torturującą i przesłuchującą. Kiedyś zajmowała się głównie tym. To było tak dawno. Jeszcze za czasów, kiedy była jego ulubienicą. Prawą ręką. Jedyną córką. Teraz to były tylko wspomnienia. Nic niewarte wspomnienia.

- Zapomnij. - rzuciła szybko odwracając od niego wzrok. Bała się jego reakcji. Zwłaszcza że jej godność i tak dawno przestała istnieć.

- Daj spokój. Na pewno jeszcze pamiętasz, jak to się robi.

Musiał ją do tego zmusić. W końcu taka wola jego ojca. A do jego woli zawsze trzeba było się przystosować.

- Dawno tego nie robiłam. Pewnie zapomniałam, jak on o mnie.

Wróciła swoimi niebieskimi oczami na postać Sama. Zacisnęła usta w wąską linię. Nie zamierzała ulec tak łatwo.

- Robisz problemy... On o wszystkich regularnie zapomina.

- On wyrzucił mnie na ulicę! - podniosła się z kanapy i spojrzała na bruneta z góry. - A jest mała różnica między zapomnieć, a porzucić.

- No weź. Jestem twoim bratem - zaczął mając nadzieję, że uda mu się ją urobić.

- Przybranym to po pierwsze, a po drugie niedawno dowiedziałam się o twoim istnieniu.

Usiadła z powrotem na zajmowanym wcześniej miejscu.

- Gdybyś nie była tak dumna i zapatrzona w siebie poznalibyśmy się już dawno - syknął Sam.

Blondynka spojrzała na niego ogłupiała.

- Tata adoptował mnie dużo wcześniej niż ciebie. Gdybyś interesowała się rodzeństwem znałabyś mnie.

Luna skrzywiła się na te słowa. Wróciła pamięcią w przeszłość. Rzeczywiście przewijał się w niej ktoś podobny do Ayo. Jednak pamięta go jak przez mgłę.

- Nie rób z siebie takiej świętej. Masz swoje za uszami. Byłaś niezłą suką, a teraz los ci się za to odpłaca - oświadczył przerywając chwilę milczenia.

- Byłaś zbyt ważna, by pamiętać swoje rodzeństwo. Zawsze nosiłaś głowę uniesioną wysoko, przez co nigdy nas nie dostrzegałaś.

- Nie robię z siebie świętej - zaprotestowała pewna. - Wiem, że byłam okropna. Po czasie widzę, że stawałam się taka jak on.

Przyznała spoglądając na brata. I tak była już nikim więc czemu by się tak jeszcze nie po kompromitować.

- Poza tym jesteśmy tylko przybranym rodzeństwem. 

Dodała chcąc się nieco usprawiedliwić. Chyba bardziej przez sobą niż przed nim.

- Rodzeństwo to rodzeństwo. Poza tym przypomnę Ci, że nasze biologiczne rodziny nas nie chciały.

- Skąd możesz to wiedzieć? Twoi rodzice mogli zginąć tak samo, jak i moi - rzuciła Luna nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że nawet jej biologicznie rodzice jej nie chcieli.

- Spójrz prawdzie w oczy. Dzieci, których rodzice nie żyją to bardzo mały odsetek wszystkich dzieci w sierocińcach. Najpewniej nasi rodzice nas porzucili. Nie chcieli nas z różnych względów.

Powiedział to tak obojętnie, że Luna nie mogła w to uwierzyć. Jak można było być tak obojętnym. Z takim spokojem przyjmować do siebie myśl, że rodzice cię nie kochają.

- Za to tata mnie kocha. 

Dodał na koniec Ayo.

- Jak możesz go tak nazywać - warknęła na dźwięk tego słowa. "Tata" tak dawno go nie użyła.

- Opiekuje się mną i mnie kocha, czyli jest tatą - wzruszył ramionami.

- Moim już nigdy nie będzie.

- Zobaczymy. Masz zabić szefa gangu terenu sąsiedniego. Sprawia kłopoty. - oświadczył szybko podnosząc się z kanapy i kierując się do wyjścia.

- Czemu nie zrobią tego jego przydupasy? W końcu im najłatwiej jest się do niego zbliżyć. No i też podlegają władzy królewskiej - dopytywała Luna.

- Bo Sera jest za słaby, pokonali by go zwykli najemnicy. To musi być ktoś taki jak ty. 

Odwrócił się i spojrzał, na Lu. Ponownie wyglądał nieludzko poważnie.

- Zabić... Wielkie mi rzeczy - prychnęła niezadowolona.

- Przypomnij sobie jak długo się tego uczyłaś, a uświadomisz sobie, że wcale nie jest takie łatwe.

Opuścił mieszkanie.

Luna pozwoliła swojemu ciału bezwiednie opaść na kanapę. Nie mogła uwierzyć, że znowu dała się w to wciągnąć. No ale co innego miała zrobić? Nie mogła w nieskończoność się opierać. To było bezcelowe. Zwłaszcza że gdzieś tak w środku pragnęła wkraść się w jego łaski. Wrócić do ostatniego życia. W końcu ten, kto zaznał życia w raju, nigdy nie odmówi powrotu z piekła.

Opuszczona przez los ・ Guardians Of The Galaxy Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ