Rozdział I Powrót

33 4 0
                                    

No, w końcu jest. W tym rozdziale niewiele się dzieje, ale później będzie ciekawiej. Dlatego pędzę nieco przez tą część powieści (początki są zawsze trudne), aby jak najszybciej dotrzeć do bardziej interesujących elementów fabuły. Zapraszam do czytania, komentowania, a jak się spodobało, to także "gwiazdkowania".

***

Młodzieniec pchnął drzwi i znalazł się w niewielkim przedpokoju, gdzie stała jakaś sfatygowana szafka z szufladami. Wrócił do domu po dwóch i pół roku podróży. Chłopak wszedł dalej i dotarł do jadalni, w której zamiatała jakaś kobieta, u której widać już było kilka siwych od stresu kosmyków. Gdy go dostrzegła, odłożyła szybko miotłę, podchodząc do niego i przytuliła go.
- Synku, wróciłeś - spojrzała na niego i pogładziła go dłonią po policzku.
- Tak, wróciłem - odparł niebieskooki. - I mam coś dla ciebie - sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej flakonik z perfumami. - A gdzie ojciec i Kornen? Dla nich też coś kupiłem.
- Przecież wiesz, że nie musiałeś - rzekła kobieta po przyjrzeniu się fiolce. - Ale dziękuję. Ojciec śpi... pijany. A Kornen jeszcze pracuje. Chodź, usiądź. Napijemy się herbaty, opowiesz mi o wszystkim.
- Nie, dziękuję, mamo - powiedział chłopak odkładając swoją torbę. - Jestem zmęczony, pójdę się położyć.
- Oczywiście. Twoje łóżko jest tam gdzie zawsze. Śpij dobrze.
Młodzieniec poszedł do pokoju, w którym spał wraz z bratem. Położył się na swoim łóżku, znajdującym się pod jedną ścianą. Pod drugą stało łóżko Kornena. Zamknął oczy i szybko zasnął.

Obudził się i przez okno zauważył, że jest już wieczór. Wstał i poszedł jeszcze nieco sennym krokiem do jadalni. Tam zastał przy stole matkę, ojca i brata. Ojciec dostrzegając chłopaka, wstał i, kulejąc, podszedł do niego z otwartymi ramionami. Był to szczupły, lecz dobrze zbudowany, wąsaty szatyn. Zwykle miał w ustach fajkę, bądź w dłoni butelkę jakiegoś alkoholu, bowiem jak zawsze mówił "Prawdziwego mężczyznę można poznać po wąsie, fajce i gorzałce". Ojciec był niegdyś żołnierzem, jednak pewien wypadek sprawił, że zaczął kuleć, przez co wyrzucono go z wojska.
- Proszę, proszę. Innosie, mój młodszy syn w końcu wrócił do domu - mężczyzna objął młodzieńca i poklepał po plecach. Niebieskooki poczuł od niego smród gorzały oraz tytoniu. Ojciec stanął przed synem i sięgnął do kieszeni mieszczańskiej sukmany po fajkę. - Długo cię nie było, Morenie.
- Mam coś dla ciebie, tato - powiedział chłopak i sięgnął do swojej torby podróżnej, leżącej na ziemi. Wyciągnął stamtąd drewniane pudełeczko. - Tytoń z Wysp Południowych. Kupiłem na rynku w Archolos, tam był jeden Argaańczyk i sprzedawał specjały stamtąd.
- Dzięki, synu - odparł ojciec z fajką między zębami. - Od razu wypróbuję.
Moren znowu sięgnął do torby. Wyciągnął stamtąd dwie butelki wina.
- Ta jest dla ciebie - powiedział stawiając jedną przy miejscu ojca. - A ta dla ciebie, bracie - dodał podchodząc do Kornena.
- Bracie... No tak, mój brat, powsinoga i bumelant wrócił do domu. I co przynosi? Wino! A gdzie są pieniądze? Przecież wiesz, że ledwie wiążemy koniec z końcem!
- Kornen! Nie mów tak o bracie! - wzięła syna w obronę matka.
- Ale taka jest prawda, mamo. Mój braciszek zamiast wziąć się do roboty i zarobić na dom, włóczy się po świecie i wydaje pieniądze!
Moren spuścił głowę. W słowach Kornena coś było. Coś, co go zabolało. A to przecież nie była jego wina, że nie potrafi być taki jak brat! Zmarszczył brwi.
- Staram się, jak mogę - powiedział, podchodząc do torby. Wyjął z niej mieszek ze złotem. - To jest to, co mi zostało. 200 sztuk złota.
- 200 sztuk? Nie bądź śmieszny! - zakpił Kornen. - To za mało. Ojciec kuleje, pracuje tylko dorywczo, a niewielu chce go zatrudnić. A ja... ja mam swoje zobowiązania. Niedługo się żenię i co wtedy? Mam utrzymywać was wszystkich?! - uniósł się młodzieniec.
- Cisza! - krzyknął ojciec. - Cisza. Kornenie, nie wypominaj mi! A ty, Morenie, posłuchaj. Twój brat ma rację. Powinieneś się usamodzielnić. Z pewnością w podróży zetknąłeś się z pracą, dlatego nie powinieneś mieć problemów ze znalezieniem zajęcia. Ale to jutro. Teraz jemy w spokoju - zakomenderował.

Następnego dnia Moren wstał wcześnie rano. Okazało się jednak, że jego brat już dawno poszedł do pracy. Chłopak pomyślał sobie, że może faktycznie jego brat nie ma lekko. Młodzieniec poszedł do jadalni i zastał tam matkę ścierającą kurze przy eleganckiej zastawie na dębowej szafce. Nad nią wisiał obraz przedstawiający zielone równiny na chwilę przed bitwą. Po jednej stronie stała myrtańska konnica, po drugiej zaś orkowi wojownicy gotowi do ataku. Ojciec był wielkim pasjonatem wojska, co podobno odziedziczył po dziadku Morena, dlatego wyrzucenie z armii bardzo go dotknęło. Pił więcej niż zwykle, ale szybko wziął się w garść i zaczął szukać pracy. Nikt nie chciał jednak zatrudnić kulawego na stałe, więc ojciec pracował na zlecenie, dorywczo, choć rzadko go przyjmowano.
Matka spojrzała na syna. Widząc, że Moren wpatruje się w obraz nad nią, także skierowała na niego wzrok.
- Jest tata? - zapytał niespodziewanie chłopak.
- Nie, wyszedł razem z Kornenem. Chyba chce znaleźć jakąś pracę - matka zwróciła spojrzenie z powrotem na syna.
Młodzieniec spuścił głowę. Może to faktycznie czas, by się zmienić i odciążyć nieco rodzinę. Nie chciał być trutniem ciążącym na kulejącym ojcu i pragnącym założyć własną rodzinę bracie.
- Oni mają rację. Powinienem być dojrzalszy - powiedział Moren.
- Nie będę zaprzeczać - odparł matka po chwili ciszy. - Ale pamiętaj, że to nie jest tak, że jesteś bezużyteczny, a twoje podróże bez sensu. W końcu... dzięki tobie możemy odpocząć nieco od przykrej rzeczywistości i posłuchać o twoich wędrówkach, choćby i tych niedalekich. Ojciec bardzo to lubi, bo przypomina mu to o jego młodości w wojsku. Także Kornen nie uważa cię za obciążenie. Po prostu jest zdenerwowany, wiesz w jakiej jest sytuacji.
- Dziękuję - odparł Moren uśmiechając się ciepło do matki. - Ale muszę już iść. Zobaczę co się zmieniło w mieście i rozejrzę się za pracą.
- Dobrze, powodzenia - odpowiedziała kobieta.
Młodzieniec wyszedł z domu i ruszył ulicą. Skierował się w stronę karczmy, licząc że tamtejszy oberżysta będzie coś wiedział o pracy. Zanim jednak dotarł do celu, usłyszał wołanie gdzieś z ulicy:
- Moren!
Obrócił się w stronę źródła dźwięku i dostrzegł swojego starego przyjaciela z lat dzieciństwa. Dość niski, zielonooki, ciemny blondyn zmierzał truchtem w jego stronę. Gdy byli już blisko, uścisnęli sobie dłonie.
- Hunt, jak się cieszę, że cię widzę! - ucieszył się niebieskooki. - Muszę z kimś pogadać. Przy piwie u starego Lorina, ja stawiam!
- Wiesz, że nie odmówię. Zwłaszcza, że chciałbym trochę posłuchać o tych twoich dalekich wojażach.
Obaj młodzieńcy szybko dotarli do karczmy. O tej porze nie było zbyt wielu klientów, toteż właściciel wraz z pracownikami zajęli się porządkami. Moren zajął stolik, a Hunt zamówił dwa piwa. Brodaty oberżysta bez słowa podał im po kuflu.
- Pewnie jest wyczerpany po wczoraj - stwierdził blondyn.
- A co się działo wczoraj? - zapytał zaciekawiony Moren.
- Ach, szkoda gadać. Jakiś bogaty panicz rozkręcił ponoć sporą balangę i... no, kolega mi mówił, że było grubo. No nic, nieważne. Opowiadaj lepiej co tam w wielkim świecie.
- No cóż... - zamyślił się niebieskooki. - Byłem na krótki czas w Khorinis, ale szybko opuściłem wyspę. Nie lubią tam chyba obcych, bo wszystkiego ściśle pilnują. Potem dotarłem na wyspę Topas, bo tam był nasz przystanek w drodze na Wschodni Archipelag. Niestety... trochę się tam zapomniałem i statek odpłynął beze mnie.
- Heh, miałeś pecha - zaśmiał się Hunt, biorąc łyk piwa.
- Tak, ale też nie do końca. Tamtejsi mieszkańcy mówili mi, że jestem tam uziemiony, bowiem na Topas rzadko przypływają statki. Nie było tam nic szczególnego, a na dodatek wyspa była praktycznie zdominowana przez znajdujący się tam fort Paladynów, toteż sam straciłem nadzieję na rychłe opuszczenie wyspy. Ale na szczęście z powodu sztormu na wyspie musiał zatrzymać się jakiś statek kupiecki. Jego właściciel nie chciał mnie jednak przyjąć na pokład. Ale w czasie burzy okręt został częściowo uszkodzony, więc musieli zabawić na wyspie jakiś czas. Mogłem więc pokazać właścicielowi, że mogę być użyteczny. Pomogłem w naprawie statku i w końcu się zgodził.
- A więc jednak miałeś sporo szczęścia. Więcej niż rozumu.
- Puszczę to mimo uszu - odparł Moren, po czym napił się piwa. - Nie udało nam się jednak całkowicie bez przeszkód dotrzeć do Archolos. Podczas rejsu zaatakowali nas piraci. Byli zbyt wolni, żeby nas dogonić, ale strzelali do nas z armat. Gdzieś przed nami majaczył się ląd i szybko się okazało, że to kryjówka piratów, którzy zaatakowali nas także ze strony lądu. Jednak Innos wysłuchał chyba naszych modłów i ze wschodu przybyły dwie fregaty królewskie. Dzięki doświadczeniu i sprytowi naszego kapitana udało nam się wymigać od tej morskiej bitwy, ale nie wyszliśmy z tego całkowicie bez szwanku. Znowu byliśmy zmuszeni się zatrzymać, tym razem w Laran. Na granicy blokada morska nie robiła nam żadnych problemów i udało nam się dotrzeć do portu. Ja jednak zwolniłem się ze służby u kupca, chcąc nieco pozwiedzać nieznany mi kraj.
- I jak tam jest? - spytał zaciekawiony Hunt.
- Ich społeczeństwo nie różni się zbytnio od myrtańskiego. Architektura też jest podobna. Odniosłem wrażenie, że w Laran bardzo cenią naukę, zwłaszcza badania nad magią.
- Postawisz kolejną kolejkę? - zapytał blondyn patrząc w dno swojego pustego kufla.
Ciemnowłosy dopił własne piwo.
- No dobra - powiedział, wyciągając z sakiewki kilkanaście monet. - Zamów kolejne dwa.
Chwilę potem Hunt wrócił dwoma kuflami piwa. Obaj mężczyźni wypili po łyku.
- I co było dalej?
- Nie przebywałem w Laran zbyt długo. Nie opuściłem nawet obszarów tego miasta portowego, w którym się znalazłem.
- A jak się nazywało?
- Stare Korto. Nowe Korto ponoć znajduje się gdzieś na wschodzie Królestwa Laran i też jest miastem portowym. Tak czy inaczej nie było tak, jak sobie wyobrażałem. Zamiast zwiedzać, pracowałem. Żeby jakoś się utrzymać zamiatałem ulice. Ale mimo wszystko wyjechałem stamtąd bogatszy. Pewien uczony dał mi jakąś książkę o astronomii.
- Tak za nic? - zdziwił się Hunt. - Przecież książki to nie są tanie rzeczy.
- Nie, wcześniej wyświadczyłem mu sporą przysługę. Byłem świadkiem kradzieży, o którą został posądzony. Facet był niewinny i nie omieszkałem tego powiedzieć. Lokalny sędzia mi uwierzył i ten cały Barthos został uniewinniony. Przekazał mi tą książkę, mówiąc że to najcenniejsza rzeczy jaką posiada. Był mi bardzo wdzięczny, bo w Laran podobno złodziei każe się obcięciem ręki, a przy recydywie lub wysokiej wartości przedmiotu nawet dwie.
- U nas też tak chyba kiedyś było... - zamyślił się blondyn.
- Tak, ale Król chyba postanowił się zabezpieczyć w przypadku niesłusznych oskarżeń.
- A masz tę książkę? Wiesz, może sporo kosztować, a u was w domu naprawdę się nie przelewa.
- O tym właśnie chciałem z tobą później porozmawiać - powiedział Moren kiwając głową. - Ale nie, nie mam tej książki. Po dwóch miesiącach załapałem się na pokład kolejnego kupieckiego statku i na nim dostałem się do Archolos. I tamten kupiec, niejaki Jared, zatrudnił mnie u siebie. Wykonywałem dla niego drobne zlecenia, byłem chłopcem na posyłki. Płacił dość dobrze, więc nie mogłem narzekać. Pewnego dnia wybrałem się z dość sporą gotówką na rynek. Zacząłem już planować powrót, toteż postanowiłem poszukać jakichś podarunków dla rodziny. Kupiłem dwie butelki archoliańskiego wina. Nawet nie wiesz jakie to było drogie... Spotkałem też pewnego kupca z Wysp Południowych. Nazywał się Jasir. Przyznam, że nawet się polubiliśmy. Kupiłem od niego nieco tytoniu dla ojca. Ale ile on miał innych egzotycznych przedmiotów... - rozmarzył się Moren. Szybko jednak wrócił do meritum. - Tak czy inaczej sporo rozmawialiśmy. Kiedy dowiedział się, że mam przy sobie księgę naukową, natychmiast chciał ją ode mnie odkupić. No i sprzedałem ją za 500 sztuk złota.
- Ale nie masz tych pieniędzy - odgadł Hunt.
- Tak... - przyznał zawstydzony. - Gdy wracałem miałem zgromadzone 600 monet. Jednak podczas podróży na pokładzie wybuchł bunt marynarzy. Staliśmy na środku morza i wtedy marynarze zażądali naszych pieniędzy pod groźbą wyrzucenia za burtę. Wzięli do niewoli kapitana oraz kilku bogatszych pasażerów. Dzięki mojemu nieco zabrudzonemu strojowi podróżnemu wzięli mnie za zwykłego mieszczanina. Tacy jak ja mieli zapłacić połowę swoich pieniędzy. Ruszyliśmy dalej i szybko wpłynęliśmy do portu. Tam wypuścili nas na brzeg, poza bogaczami i kapitanem, których wcześniej schowali pod pokładem. Zorientowałem się, że wróciłem na wyspę Khorinis. Zostało mi 300 sztuk złota, a ja nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Poszedłem więc do jednej z karczm, chcąc zapytać o nocleg. Zauważyłem mężczyzn grających w kości. Pomyślałem, że spróbuję szczęścia. Ostatecznie wzbogaciłem się o 150 monet i jakiś pierścień. Przespałem się w tej karczmie, ale nie chciałem zostawać w Khorinis na dłużej. Chciałem już wrócić do Vengardu. Dlatego szybko znalazłem sobie jakąś kupiecką łajbę, na której potrzebowali pomocy. Wtedy też pewnego wieczoru przegrałem tamten pierścień z Khorinis, ale przynajmniej wróciłem z 400 monetami. Za 200 kupiłem perfumy dla mamy w sklepie starego Minga, a pozostałem 200 dałem rodzinie.
- Rozumiem. Więc pewnie Kornen nie jest zachwycony.
- No jakbyś zgadł. Muszę teraz znaleźć pilnie jakąś pracę i tak pomyślałem... może coś wiesz?
- Niezbyt. Sam z ledwością znalazłem zajęcie jako czeladnik myśliwego - odparł Hunt dopijając piwo. - A i tak dostałem tę robotę tylko dlatego, że mój poprzednik poległ na wojnie.
- Tej między nami a Asasynami? - zapytał Moren.
- Tak. Rozpętała się jakiś czas po twoim wyjeździe, a zakończyła dość niedawno. Nasze wojsko dało ponoć solidny łomot Asasynom.
- Słyszałem o niej, ale za wiele nie wiem. A szkoda. Opowiesz mi o tym trochę?
- A postawisz kolejną kolejkę?
- Ech, no dobra... - niebieskooki niechętnie sięgnął po sakiewkę.
- Spokojnie, tylko żartowałem. Skoro za bardzo się nie obłowiłeś na tej wyprawie, to nie będę na tobie żerował.
- Daj spokój, jeszcze stać mnie na wydanie kilkunastu monet. A gardło też przepłukać trzeba.
- Skoro tak mówisz... - powiedział Hunt, przyjmując od kompana pieniądze. - Zaraz wracam.
Już po chwili chłopak wrócił z dwoma kuflami piwa. Moren tymczasem rozejrzał się po karczmie. W trakcie ich rozmowy przybytek nieco opustoszał - służba skończyła chyba sprzątanie i udała się na zaplecze. Tylko właściciel stał niezłomnie za barem.
- No to opowiadaj - powiedział niebieskooki przyjmując piwo od towarzysza i upijając spory łyk.
- Wiesz, że nie jestem dobry w opowiadaniu, ale proszę, nie przerywaj. Nie znam zbytnio przyczyn tej wojny, ale prawdopodobnie Asasyni chcieli rozszerzyć swoje terytorium o południowe rubieże naszego kraju. Ogłoszono częściową mobilizację. Mnie pobór do wojska nie objął, tego czeladnika najwyraźniej tak... Tak czy inaczej Asasyni ruszyli w kierunku Trelis. Nasi zwiadowcy szybko o tym donieśli, więc gdy Asasyni dotarli na miejsce, nasi żołnierze byli już jako tako okopani. Rozpoczęło się oblężenie. I tutaj ofensywa się załamała. Nasi przez długie miesiące utrzymywali się w twierdzy, nie przepuszczając Asasynów dalej. W końcu przybyli Paladyni i wtedy ponoć zabawa się skończyła. Wojownicy Innosa ruszyli na oblegających i wdali się z nimi w walkę. Następnie oblegani wyszli i wsparli rycerzy w walce, choć nie byli już zbytnio potrzebni. Po kilkunastu godzinach Asasyni uciekli w popłochu, w pogoń za nimi ruszyła nasza kawaleria. Większości udało się jednak dostać do varanckich fortyfikacji na przełęczy. I tu znowu do akcji wkroczyli Paladyni, którzy ramię w ramię ze zwykłymi żołnierzami zdołali przebić się dalej i zajęli Bragę. Wówczas Asasyni przysłali ponoć posła z propozycją pokoju, który miał przywrócić stan sprzed wojny. Król jednak się na to nie zgodził, więc Asasyni zaatakowali Bragę. Mieli przewagę liczebną, a w dodatku napierali z dwóch stron, ale nasi wytrzymywali. Przeciwko Paladynom stanęli elitarni wojownicy wspierani przez Czarnych Magów. To była podobno niesamowita walka. Jakiś poeta napisał o niej wiersz, który przeczytał tutaj ku uciesze gawiedzi. Wtem do Bragi przybył Król wraz z dodatkowymi oddziałami. Po jednej potyczce, Asasyni skapitulowali i podpisano pokój. Na jego mocy zdobyliśmy kontrolę nad przełęczą, jednak nad Bragą już nie, ale zawsze coś. Zwłaszcza, że Varantczycy mają nam wypłacić wysoką kontrybucję.
- Ciekawa historia - przyznał po chwili milczenia Moren. - Szkoda, że mnie tam nie było.
- Tak czy inaczej, było, minęło. Tak jak nasze piwo - odparł Hunt patrząc na kufle stojące na stole.
- Żałuję, że nie kupiłem trochę od Jasira. Miał sporo butelek, ponoć według specjalnej domowej receptury. Niestety, cena też była specjalna.
- No widzisz, a u nas piwo tańsze - wtrącił blondyn.
- Owszem - potwierdził kiwnięciem głowy Moren. - Ale... wiesz, przy kramie Jasira było tyle egzotycznych rzeczy... Tak bardzo chciałbym kiedyś znaleźć się na Wyspach Południowych...
- No, ale będziesz musiał nieco z tym zaczekać.
- Tak, wiem, praca, odpowiedzialność, i tak dalej.
- Nie tylko - odparł Hunt drapiąc się po ramieniu. - Z tego co słyszałem szykuje się kolejna wojna. Z Królestwem Argaanii właśnie.
- Nie gadaj - nie dowierzał Moren.
- Tak, niedawno słyszałem obwieszczenie herolda. Podobno zaczął się dobrowolny nabór do armii.
Nastała krótka cisza. Moren zamyślił się nad tym, co usłyszał. Zaczął na szybko analizować.
- A co gdybym się zaciągnął? - odezwał się niebieskooki.
- Nie żartuj - odparł Hunt. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale kompan przerwał mu samemu zabierając głos:
- Nie sądzisz, że to upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu? Zwiedzenie Wysp Południowych oraz sprostanie oczekiwaniom rodziny.
- Wiesz, wojna to nie jest zabawa...
- Ojciec na pewno byłby dumny - kontynuował niezrażony Moren.
- Przemyśl to jeszcze... Albo inaczej. Nie mów o tym nikomu. Daj sobie czas na znalezienie normalnej pracy.
- A jak się nie uda, to się zaciągnę. Niech będzie - postanowił. - Dzięki za rozmowę, muszę już iść - dodał wstając.
- Wzajemnie. I nie rób nic pochopnie.
- Postaram się.

Moren wrócił do domu zmęczony. Nie znalazł pracy - wszędzie mu odmawiano. Główną przyczyną był zwyczajnie brak potrzeby zatrudniania kolejnego pracownika, a przynajmniej tak mówili ludzie, za to kowal powiedział otwarcie, że nie potrzebny mu czeladnik o tak wątłych ramionach. W jadalni zastał ojca stojącego przed obrazem przedstawiającym myrtańskie równiny przed bitwą z Orkami. Niebieskooki oparł się o ścianę i obserwował go, rozmyślając przy tym nad swoim pomysłem zaciągnięcia się do armii. W pewnym momencie ojciec wyciągnął z kieszeni spodni kluczyk, klęknął i otworzył nim dolną szufladę szafy przed którą się znajdował. Wyciągnął z niej skórzaną pochwę, zaś z niej wyjął miecz. Zadbany, błyszczący w świetle świec, o lekko zakrzywionym do tyłu ostrzu. Skórzana rękojeść była zamknięta chroniąc nieco palce metalowym prętem łączącym się z prostym jelcem.
Ojciec przyglądał się klindze obracając ją w różne strony. Obejrzał się za siebie i dał synowi znak ręką, by ten do niego podszedł.
- Dostałem ten miecz od swojego ojca - powiedział mężczyzna. - Dobrze mi służył, gdy byłem żołnierzem. Teraz już tylko się kurzy.
Moren kiwnął głową. Pamiętał jak ojciec wielokrotnie już o tym opowiadał. Nagle samoistnie wyciągnął dłoń ku broni. Mężczyzna dał mu miecz. Niebieskooki chwycił pewnie za rękojeść i obrócił się nieco, po czym wyprowadził cios w powietrze. Powtórzył to jeszcze parę razy. Broń była niesamowicie lekka, dzierżenie jej nie sprawiało młodzieńcowi problemów.
Niespodziewanie mężczyźni usłyszeli otwierające się drzwi. Ojciec pokazał synowi gestem, by ten oddał mu miecz, po czym włożył ostrze z powrotem do pochwy, którą schował w dolnej szufladzie szafki. Zamknął skrytkę na klucz i wtedy w jadalni pojawił się jego starszy syn, Kornen. Widząc brata, obdarzył go jedynie chłodnym spojrzeniem i zniknął w ich pokoju, uprzednio zostawiając na stole niewielki mieszek ze złotem. Moren spojrzał na sakiewkę.
- Ja nie znalazłem jeszcze pracy - powiedział, gdy znów zostali z ojcem w pomieszczeniu sami.
- Na pewno coś się znajdzie - odparł nieco obojętnie mężczyzna. - Na razie nie potrzebujemy pieniędzy na gwałt.
- Ale Kornen mówił, że...
- Mówił, bo jest sfrustrowany. I ja go rozumiem. Ty też powinieneś. Ale nic się nie stanie, jeśli nie znajdziesz pracy od razu - powiedział ojciec, po czym minął syna i poszedł w stronę swojej sypialni.
- Jutro pójdę do Magów Ognia. Może potrzebują kuriera albo kogoś w tym stylu - powiedział Moren odwracając się do ojca, który stał już przy drzwiach. Ten jedynie obrócił się przez ramię i kiwnął głową.

Minął już tydzień od powrotu Morena do Vengardu. Tak jak ustalił z Huntem przez ten czas młodzieniec szukał pracy, ale niczego konkretnego nie udało mu się znaleźć. Postanowił więc podczas kolacji oznajmić rodzinie, że zamierza zaciągnąć się do armii. Zebrał już najważniejsze informacje i czuł się gotowy. Czuł również narastającą presję, zwłaszcza ze strony brata, którego dniówka ostentacyjnie stawiana na stole kuła go w oczy. Wzrok Kornena wbity w niebieskookiego podczas wspólnych posiłków sprawiał, iż temu ciężko było przełykać jedzenie. Wiedział, że to już czas.
Jak co dzień zebrali się wieczorem przy stole. Każdy nabierał sobie zupy ze stojącej na środku okrągłego stołu drewnianej wazy do swojego półmiska, Moren wziął jako ostatni. Zjadł kilka łyżek, po czym odstawił sztućce i wyprostował się. Kornen spojrzał na niego pytająco, następnie matka.
- Idę do wojska - oznajmił.
Ojciec odwrócił wzrok od swojego półmiska i spojrzał na młodszego syna.
- Co? - zapytał zdziwiony Kornen.
- To jedyne rozsądne wyjście, jakie widzę - powiedział Moren, nie dając dojść do głosu innym domownikom. - Nie mogę znaleźć żadnej pracy. Czuję się jak pasożyt. Mieszkam tutaj, jem, piję, i nic nie daję od siebie. A tak, przestanę ciążyć, zrobię coś dla ojczyzny...
Niebieskooki ostrożnie ważył słowa. Już od dawna układał to, co ma powiedzieć. Brat i matka patrzyli na niego z niedowierzaniem. Ojciec także, jednak poza zaskoczeniem w jego oczach widać było jeszcze coś, coś w rodzaju nadziei. Mężczyzna wstał i spojrzał w kierunku szafki, gdzie trzymał swój żołnierski miecz, a nad którą wisiał obraz o tematyce wojennej. Stał tak kilka chwil z rękoma splecionymi za plecami. Po chwili obrócił się przez ramię.
- Jesteś tego pewien? - zapytał.
Moren spuścił nieznacznie głowę. Po chwili podniósł wzrok.
- Tak. Nie widzę innego wyjścia - odparł niebieskooki. Wiedział, ze nie ma już szansy na honorowy odwrót.
- Niech będzie - ojciec kiwnął głową. Sięgnął do kieszeni po kluczyk i klęknął przy dolnej szufladzie szafki z elegancką zastawą na wierzchu.
Moren podejrzewał, co się zaraz wydarzy i rosła w nim ekscytacja. Spojrzał na siedzących przy stole brata i matkę. Kornen wciąż wyglądał na zaskoczonego, zaś matka chyba już się otrząsnęła z pierwszego szoku. Jej oczy były zaszklone ale nic nie powiedziała. Tymczasem ojciec wydobył ze skrytki swój cenny, pamiątkowy miecz w pięknej skórzanej pochwie.
- Chciałbym ci to dać... synu - powiedział mężczyzna nie kryjąc wzruszenia. - Jestem z ciebie dumny.
Moren chwycił broń, uśmiechając się nieznacznie. Udało mu się. Ojciec zaakceptował jego decyzję, był z niego dumny. Teraz już klamka zapadła. Przymocował sobie pochwę z mieczem do paska spodni. Usłyszał jak matka łka.
- Spokojnie, mamo - powiedział, starając się brzmieć kojąco, przekonująco. - Dam sobie radę. W czasie podróży musiałem mierzyć się z niejednym.
Jednak kobieta zaniosła się szlochem i wybiegła z jadalni do sypialni. Ojciec patrzył na to obojętnie, zaś Kornen po chwili zastanowienia ruszył za matką. Stanął na moment przy drzwiach.
- Dumny jesteś z siebie? - zwrócił się do Morena.
Niebieskooki spuścił głowę. A jednak nie poszło tak, jak chciał. Liczył, że reszta domowników pogodzi się z jego decyzją, bo nie zamierzał jej zmieniać.
- Nie bój się - powiedział krzepiąco ojciec, kładąc synowi dłoń na ramieniu. - U mnie w domu zareagowano podobnie.
Chłopak spojrzał na ojca i uśmiechnął się niepewnie. Ten jednak przyglądał się obrazowi nad szafką z zastawą. Po chwili znów spojrzał na syna, poklepał go kilka razy po ramieniu, po czym odwrócił się i poszedł w stronę sypialni, by porozmawiać ze swoją żoną.
Moren został sam. Spojrzał na miecz u swego boku. Chwycił pewny siebie za rękojeść. Nie chciał zawracać z drogi, którą zaczął iść.

Gothic - Płomień InnosaWhere stories live. Discover now