Rozdział IV Niespokojne wody cz. 2

34 3 10
                                    

Abordaż. Żołnierze obu stron rzucili się na siebie. Wielu zginęło nawet bez otrzymywania ran - po prostu spadli z trapów w morskie objęcia. Zdarzył się też przypadek dobrowolnego wyskoczenia za burtę. W końcu jednak Myrtańczykom udało się przebić na pokład wrogiego okrętu i zmusić Argaańczyków do całkowitej defensywy.
Tymczasem Moren i Zhong pilnowali z kilkoma innymi knechtami osłabionych Magów Ognia. Ich efektywny i efektowny zabieg z błyskawicą dał żołnierzom nadzieję na zwycięstwo. Dlatego wielu liczyło, że kapłani Innosa szybko się zregenerują i powtórzą poprzednią akcję.
Młodzieniec kilkadziesiąt minut spędził na podawaniu mikstur dla Magów i pilnowaniu by nikt niepowołany nie wszedł do ich kajuty. W końcu jednak ktoś przybiegł. Żołnierze go nie zatrzymywali, bo był to Myrtańczyk. Kelitith był cały ubrudzony krwią wrogów.
- Pomocy! Potrzeba nam Magów Ognia! Oni mają tam Nekromantę!
Zhong aż pobladł ze strachu, pozostali też nie mieli dobrych humorów, zwłaszcza że wiedzieli w jakim stanie są kapłani Innosa.
- Musicie sobie radzić sami - powiedział Moren patrząc znacząco na Delorna i jego towarzyszy. - Oni nie dadzą rady.
- Zaraz! - wychrypiał jeden z Magów. - W skrzyni... skrzyni obok drzwi jest zwój. Niech ktoś z was go na nim użyje... Święta Strzała... powinna go osłabić...
Nie zwlekając Kelitith wziął zwój i wybiegł na pokład. Wiedział, że sam nie da rady użyć skutecznie zaklęcia. Podbiegł więc do podporucznika Kerranda, który strzelał z kuszy z górnego pokładu i szybko wyjaśnił mu sytuację. Podał zwierzchnikowi zwój i z niezrozumiałych powodów osunął się na ziemię. Zasłabł. Niewzruszony Kerrand odczytał zwój i rzucił zaklęcie na Nekromantę. Ten faktycznie wydawał się być ogłuszony, oddalił się wówczas na chwilę na bok. Podporucznik wyciągnął kuszę i postarał się wycelować w głowę oszołomionego Maga. Wystrzelił i trafił. Z dziecinną łatwością poskromił i zabił Nekromantę! Ucieszył się na myśl o pochwałach i awansach. Postanowił nawet odwdzięczyć się samemu Kelitithowi, który mu to zwycięstwo umożliwił i osobiście zaniósł go do najbliższej kajuty i położył na koi.
W krótkim czasie po pokonaniu Nekromanty na statku Argaańczyków zostało jedynie kilkunastu broniących się żołnierzy. Zaczęli błagać o litość, o możliwość poddania się. Myrtańczycy przejęli ich statek, a załogę wzięli do niewoli. Planowali dostarczyć ich do jakiegoś więzienia na Savancie.
Powoli nastawał świt i dwa myrtańskie okręty zawinęły do portu. Okazało się, że walki trwały również w mieście i należało wspomóc tamtejszy garnizon. Większość żołnierzy szybko opuściło statek i włączyli się do bitwy. Reszta załogi ostrzeliwała wrogie jednostki.
Port Savantu był wielki, a miasto za nim wyglądało równie imponująco. Lokalni żołnierze zamknęli jego bramy i z pomocą łuków, kusz i artylerii starali się bronić jego murów przed agresorami. Argaańczycy starali się uczynić jak najwięcej zniszczeń.
Szala zwycięstwa powoli przechylała się na stronę Myrtańczyków. Kolejne okręty wroga tonęły, a jego żołnierze na wyspie nie mieli jak się wycofać. Nie zmieniało to jednak faktu, że Myrtańczycy w porcie byli mniej liczni niż przybywający wciąż adwersarze. Moren, Zhong, Waridus i paru innych knechtów zabarykadowali się w jednym z portowych magazynów.
- Przydałoby się przedostać do siedziby kapitana portu. Tam z pewnością jest więcej naszych - stwierdził Zhong.
- Na pewno jest stąd jakieś inne wyjście. Warto spróbować nawet oknem - dodał jakiś inny żołnierz.
- A co z magazynem? Zostawimy go? - pytał drugi knecht.
- I tak go nie obronimy w ośmiu. A ta barykada na jakiś czas zatrzyma Argaańczyków.
- Warto ryzykować? - wątpił kolejny.
- Z pewnością. Musimy znaleźć jakiegoś oficera - powiedział Waridus. - Kogoś kto wyda jakieś sensowne rozkazy.
Rekruci po kilku minutach znaleźli na piętrze magazynu okno, dostarczające do pomieszczenia, w którym się znajdowali nieco światła. Moren otworzył je, a następnie żołnierze po kolei zaczęli skakać do stojącego pod oknem siana.

Kilka godzin później przypłynęły kolejne argaańskie okręty. Ponadto ze wschodu nadciągały ciemne chmury zwiastujące burzę na lądzie i sztorm ma morzu. Myrtańskie statki dawały sobie radę w bitwie morskiej, jednak żołnierze w porcie byli zmuszeni wycofywać się w kierunku zabarykadowanego miasta, z którego wciąż od czasu do czasu prowadzono ostrzał.
Morenowi, Zhongowi, Waridusowi i reszcie udało się dotrzeć do siedziby kapitana portu. Tam mogli chwilę odetchnąć. Było to jedno z dwóch głównych ognisk obronnych wojsk myrtańskich w przystani. Odnaleźli podporucznika Kerranda i innych żołnierzy ze swojego oddziału.
- Sytuacja jest ogólnie do dupy - powiedział do swoich ludzi. - Nasi żołnierze muszą czaić się po portowych uliczkach, budynkach i zaułkach byle tylko przeżyć. Wszyscy chcielibyśmy się dostać do miasta. Z tego co słyszałem wytrzymałoby miesiące oblężenia. A tymczasem musimy strzec portu do cholery! - dodał wściekły, kopiąc pobliską ścianę. - Podpułkownik Sven próbował się przebić wraz z niewielkim oddziałem ludzi do bramy. Nie wiem czy im się udało. Nasze szeregi się kurczą z każdą godziną, a i tak wróg ma cholerną przewagę!
Kerrand kopnął po raz kolejny i odszedł od podwładnych. Moren i Zhong spojrzeli po sobie.
- Co teraz? - zapytał ten pierwszy.
- Na początek chyba warto coś zjeść i odpocząć. Chyba, że Argaańczycy nas zaatakują - odparł Zhong.
- Wypluj te słowa.

Po południu zgodnie z prognozami spadł deszcz. Szybko przemienił się w ulewę, która ugasiła część płonących budynków portu i elementów statków. Kelitith wstał w końcu z łóżka. Czuł, że wróciły mu siły i zastanawiał się, co było powodem jego zasłabnięcia. Wyciągnął spod koszuli amulet zdobyty potajemnie w ruinach klasztoru Magów Wody na Magnorii i przyjrzał się mu. Fioletowa aura wciąż tliła się wokół pięknie zdobionego medalionu. Mężczyzna podejrzewał, że artefakt zwiększał jego siłę. Wyszedł z kajuty na pokład. Statek wciąż utrzymywał się na powierzchni, to było pocieszające. Wojownik od razu pomyślał o Magach Ognia. Czy oni także wrócili do pełni sił? Przydałby się kolejny taki numer z błyskawicą, zwłaszcza że okrętów wroga przybyło. Kelitith zapragnął rzucić się w wir walki w zwarciu. Chciał być teraz w porcie razem z innymi albo rozpocząć abordaż. Morze wciąż było niespokojne i kołysało statkami, co jednak nie przeszkadzało marynarzom i żołnierzom obsługiwać armat.
Nagle Kelitith dostrzegł w oddali nadpływające z Północy okręty. Trzy i nad wszystkimi powiewała flaga Królestwa Myrtany. Posiłki.

Mimo gęsto padającego deszczu również w porcie oraz na miejskich murach dostrzeżono wsparcie dla Myrtańczyków. Obrońcy przystani wypatrujący wroga z dachów budynków nie mogli nie zauważyć nadciągających statków i zaczęli rozgłaszać przybycie posiłków. Nie zmieniało to wprawdzie ich sytuacji - nadal byli stłamszeni przez liczniejszych Argaańczyków w dwóch skupiskach obronnych - ale przynajmniej podniosło im to morale i dało nadzieję na przeżycie. Wszak rozstrzygnięcie bitwy morskiej na korzyść Myrtańczyków, przesądzało również o losie Argaańczyków w porcie.
Wtem brama miejska otworzyła się. Wymaszerowali przez nią w równych szeregach myrtańscy żołnierze, wkraczając do portu. Na ich czele szedł ciemnowłosy mężczyzna w średnim wieku, dzierżący długi, jednoręczny miecz. U jego boku był niższy, rudy podpułkownik Sven, który nadzorował wcześniej transport żołnierzy z Magnorii do Savantu. Na murach ponownie ustawili się łucznicy i kusznicy. Wraz z przejściem ostatnich wojowników brama zamknęła się.
Obserwatorzy z obu ośrodków obronnych zauważyli wymarsz wojsk z miasta. Wkrótce potem wiadomość ta dotarła do uszu Morena i Zhonga oraz oddziału, do którego należeli.
- Wreszcie coś się ruszyło! - ucieszył się Zhong.
Niebieskooki jedynie kiwnął głową i spojrzał na Kerranda. Odruchowo zwrócił uwagę na jego miecz schowany w pochwie przy pasie i zacisnął zęby. Z pewnością za chwilę ruszą do boju, by wspomóc towarzyszy. Moren pomyślał czy może mógłby wbić przełożonemu miecz w plecy "w ferworze walki" i odzyskać swoją broń. Po chwili jednak odgonił te myśli, kiedy kapitan portu stanął na podwyższeniu i wezwał żołnierzy do ataku na pozycje Argaańczyków.

Statków wyznawców Beliara ubywało. W końcu Argaańczycy zaczęli odwrót, a w pościg za nimi udali się Myrtańczycy. Okolice portu w Savancie były wypełnione fragmentami zniszczonych okrętów. Te kilka, które ocalało nie mogło zacumować w porcie, gdyż tam wciąż trwały walki uliczne.
Bitwa na lądzie trwała do wieczora. Ostatni żołnierze Argaanii poddali się i trafili do niewoli. Stworzono dla nich prowizoryczny obóz jeniecki pilnowany przez miejskich milicjantów. Broń im odebrana natychmiast została zaniesiona do magazynów.
Okręty w końcu mogły zacumować. Załogi z ulgą zeszły na ląd. Moren, Zhong i Waridus na widok Kelititha, Delorna i innych Magów Ognia kamienie spadły z serc. Po chwili dołączył do nich również Gilgoren, któremu w czasie bitwy udało dostać się do miasta i pomagał tam w obsłudze armaty. Gdy kapłani Innosa udali się w sobie tylko znanym kierunku, piątka przyjaciół usiadła przy jednym z rozpalonych przez żołnierzy ognisk i w końcu mogli odpocząć.
- No ale nie popisaliśmy się w tej bitwie - podsumował Waridus.
- Przynajmniej żyjemy i możemy walczyć dalej - zauważył Moren.

Tymczasem mieszkańcy portu, którzy zostali ewakuowani do miasta na czas bitwy, wrócili do swoich domów, mieszkań, miejsc pracy. Wielu z nich zastało jedynie gruzy i pogorzelisko. Wielu podjęło decyzję o zaciągnięciu się do armii.
Tej nocy wiele było westchnięć ulgi i radości, ale również rozpaczy.

Rankiem dowódca, który podczas bitwy wymaszerował ze swoimi żołnierzami z miasta, przechadzał się po porcie. Obserwował odpoczywających żołnierzy. Wielu z nich, wiedząc kim jest, witało go radośnie i zapraszało do wspólnego toastu za zwycięstwo. Ten nie odmawiał im, a po wszystkim kontynuował marsz, aż w końcu dotarł do molo. Spojrzał na morze, wciąż pełne rozbitego drewna.
- Sven - rzekł do wiernie za nim kroczącego zastępcy. - Zbierz wszystkich tych, których tu przywiozłeś z Magnorii. Chcę zobaczyć kogo dokładnie mi przydzielono do dowodzenia.
- Tak jest - odparł podpułkownik i odmaszerował.

Jakiś czas później spora część żołnierzy znajdujących się na Savancie zgromadziła się na głównym placu miasta. Wśród nich stali również Moren, Zhong, Gilgoren, Kelitith i Waridus. Wszyscy wyczekująco wpatrywali się w podwyższenie, na które po chwili weszli podpułkownik Sven i pułkownik Fordan.
- Czołem, żołnierze! - zawołał ten drugi. - Dowiedziałem się, że macie zasilić szeregi dowodzonych przeze mnie oddziałów. Przeszliście nieoczekiwany chrzest bojowy i poradziliście sobie. Ja nie muszę się chyba przedstawiać. Jestem waszym dowódcą, nazywam się pułkownik Fordan. Obok mnie stoi mój zastępca, podpułkownik Sven. Swoich przełożonych niższych stopni chyba znacie. Nie zamierzam przedłużać. Gdy tylko przybędą tutaj pozostałe jednostki, podległe również pod innych dowódców, wówczas wypłyniemy na Wyspy Południowe, by wspomóc wojska przebywającego tam już Lorda Dominique. Za Króla!
- Za Króla! - odkrzyknęli żołnierze.
Apel trwał jeszcze kilkanaście minut, gdyż pułkownik wręczył odznaczenia żołnierzom, którzy wykazali się w bitwie. Między nimi był również Kerrand, awansowany na porucznika. Moren zacisnął zęby widząc jak mężczyzna promienieje z dumy. Z jego mieczem przy pasie!

Gothic - Płomień InnosaWhere stories live. Discover now