19. Wścibskie bachory

888 60 48
                                    

- Asfodelus. - podała hasło do kwater zamieszkiwane przez nią i jej "męża". Córka Założyciela uśmiechnęła się lekko, zanim otworzyła wejście. Cyntia weszła do środka. Salon był pusty. W kominku ledwo tlił się żar ognia. Trzy świece na świeczniku rozświetlały pokój miły światłem, sprawiając, że stał się on cieplejszy i bardziej przytulny. Aż chciało się w nim siedzieć. Mogła prawie sobie wyobrazić Severusa, siedzącego wieczorem w fotelu przed kominkiem z książką w ręce, pogrążonego w lekturze. Niby banalna czynność, ale w jego przypadku miała swój urok.

Cyntia potrząsnęła głową, idąc w głąb mieszkania. Dlaczego o nim myśli?

Zatrzymała się cicho w drzwiach laboratorium. Stał nie do końca tyłem do niej, tak że tylko częściowo widziała jego twarz. Jego czarne włosy opadały po obu stronach twarzy niczym kurtyna. W skupieniu siekał liście mandragory na idealnie równe paski. Widziała precyzję w każdym manewrze ostrza noża, jak i ruchu palców. Dostrzegała delikatny zarys mięśni ramion ukrytych pod czarnymi szatami, jednak nadal był tak szczupły, jak dawniej.

Zmienił się, odkąd ostatni raz go widziała. Wtedy pamiętała przesadnie chudego, nieśmiałego chłopaka, który chował nos za książką, który późnej stał się bezwzględnym i wyrachowanym Ślizgonem. Teraz widziała dorosłego mężczyznę w czarnych szatach, które pogłębiały jego mroczne oblicze. Mistrza w swoim fachu.

Ale nie widziała już swojego przyjaciela. To nie był ten sam człowiek. Zupełnie inna osoba, ale jednocześnie bardzo znajoma i jak miała być ze sobą szczera to nieco pociągająca. Sama nie wiedziała czemu, ale podobał jej się ten jego mroczny image. Jakaś siła ją do niego ciągła, ale jednocześnie odpychała.

- Jak było w pierwszym dniu pracy? - niemal podskoczyła, gdy nagle się odezwał, zauważając jej obecność. Cyntia zarumieniła się lekko, że została przyłapana. Szybko jednak się opanowała i weszła do środka. Zatrzymała się po drugiej stronie stołu, który stał na środku dość dużego laboratorium.

- Dobrze. - odpowiedziała zdawkowo, rozglądając się po prywatnej pracowni Mistrz Eliksirów. Na półkach stały słoje, strasząc swoją groteskową zawartością. W szafce leżały czyste, idealnie poukładane kociołki z różnych materiałów i rozmiarów. Złote, srebrne, cynowe, miedziane. Każdy do innego rodzaju mikstur.

- Dużo pacjentów? - nawet nie podniósł wzroku znad kociołka, do którego teraz coś wrzucał.

- Poppy powiedziała, że całkiem sporo jak na pierwszy dzień zajęć. - Snape prychnął rozbawiony, znając prawdopodobny powód.

- Dlaczego nie jestem zdziwiony. - wymamrotał z maleńką nutą wesołości. Każdy chciał zobaczyć, czy żona Nietoperza jest tak samo wredna i sarkastyczna co on, a czy jest inny, lepszy sposób niż po prostu udać się do skrzydła Szpitalnego? - W tym roku zdarzyło się wyjątkowo dużo "przypadkowych" wypadków. - powiedział głośnej z odrobiną kpiny, myśląc o sytuacji, gdy jeden z Gryfonów z czwartego roku "przypadkowo" rozciął sobie dłoń, a potem bardzo nalegał na zabranie do Skrzydła Szpitalnego. To był prawdopodobnie jedyny raz, gdy klasa mogła zobaczyć Mistrza Eliksirów tak rozbawionego.

- Jesteś coś w tym zabawnego? - zapytała, widząc, jak się lekko uśmiecha.

- Fakt w jaki sposób uczniowie kombinują, by trafić do Skrzydła Szpitalnego, jest przezabawny. - odparł, mieszając eliksir, zanim zgasił ogień pod kociołkiem. Cyntia uniosła lekko brwi.

- Na przykład?

- Specjalne podstawianie sobie nóg, wiązanie obu sznurówek i próby chodzenia, przypadkowe nacinanie sobie palców, przewracanie się z premedytacją... - zaczął wymieniać.

𝐖𝐈Ę𝐂𝐄𝐉 𝐍𝐈Ż 𝓹𝓸𝓭𝓹𝓲𝓼Where stories live. Discover now