Rozdział 44

6.6K 151 0
                                    

Wszystko spowija gęsta mgła. Serce wali o moją pierś, a ja nie potrafię zaczerpnąć oddechu. Mężczyzna przede mną ciągnie mnie za nogi wzdłuż czarnej, kamienistej ścieżki. Płaczę i wyrywam się, ale nie potrafię się wydostać. Czuję jak ból ogarnia moje ciało za każdym silniejszym pociągnięciem. Próbuję rzucić w niego kamieniem jednak żaden nie dolatuje. Przymykam oczy, zaczynam tracić nadzieję...

-Puść mnie! Zostaw!- krzyczę błagalnie, jednak jedyne co słyszę w odpowiedzi, to jego chropowaty śmiech.

Nagle zaczyna zwalniać,a mi jakimś cudem udaje się wydostać. Odwróciłam się i zaczęłam uciekać w stronę światła, gdy wtem poczułam jak zaczyna osuwać mi się grunt pod nogami. Zaczynam krzyczeć. Z oddali słyszę "Naprawdę myślałaś, że to już koniec?"

Budzę się z krzykiem i powstaje do pozycji siedzącej.  Nick zapala światło stojące na stoliku nocnym, a moim oczom ukazuje się zarys naszej sypialni. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to tylko koszmar. Próbuję powstrzymać płaspłacopanować drżenie ciała. Są takie realne... Takie prawdziwe. Zupełnie jakbym codziennie na nowo przechodziła przez to samo. Brunet otula mnie ramionami. Wtulam się w jego tors bardzo mocno. Uważam, żeby nie uszkodzić jego zranionego ramienia.

—Wszystko już jest dobrze. Jestem przy tobie— szepcz3 czule, całując mnie przy tym w głowę.

—Przepraszam— mówię, powoli się uspokajając.

W końcu nie wysypia się przeze mnie, właściwie oboje się nie wysypiamy. Minął tydzień od tego całego zamieszania. Boję się wychodzić z domu, kłaść się spać i odbierać telefon. Niemal dochodzę do obłędu. Wszędzie go widzę, przychodzi do mnie w snach... Czuję jak powoli tracę zmysły.

—Madds... Kochanie... Nie przepraszaj... Powiedz mi co się dzieje. Porozmawiaj ze mną— jego głos odbija się echem w mojej głowie.

Nie chcę go martwić, dlatego nie mówię mu o wszystkim. Wiem, że powinnam, ale nie chcę, żeby się obwiniał. Przynajmniej jeszcze bardziej... Widzę ten żal w jego oczach za każdym razem, nawet teraz. Świecą w ciepłym blasku lamp, płoną niczym dwie pochodnie. Buzują w nim smutne uczucia, są jak naczynie wypełnione po brzegi. Wyciągam dłoń, by dotknąć jego twarzy. Jego skóra jest ciepła, cały jest ciepły. Ogrzewa mnie nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz. Jest jak moja osobista tratwa, która pojawia się za każdym razem, gdy tonę. Do której zmierzam za każdym razem, nawet jeśli brakłoby by mi sił... Nawet jeśli nie mogłabym zaczerpnąć tchu.  To wszystko było moją winą i nie zamierzam nikogo tym dręczyć. Gdybym go posłuchała i zamiast wyruszać wprost w ich sidła, została w domu jego rodziców, nie stałoby się zupełnie nic. Potrzebuję trochę czasu na... na oswojenie...

—To tylko koszmary Nick. Przepraszam, że cię obudziłam— mówię całując go w policzek.

Przyciąga mnie do siebie bliżej. Nic nie mówi, włyszę miarowe bicie jego serca. Pokój zmniejsza się z każdą chwilą. Zupełnie jakby ściany oddzielały nas od wszystkich czyhających niebezpieczeństw.  Chwytam w dłonie jego twarz i pocałowałam go namiętnie. Siadam na nim okrakiem całując go po szczęce, nosie, szyi.

—Madelaine...— szepcze, oddychając głośno.

Jego dłonie znajdują się na moich pośladkach, ten dotyk rozpala mnie aż po czubki palców. Zaczynam schodzić niżej z pocałunkami. Obcałowuję jego tatuaż na szyi, piersi i nagle czuję jak znajduje się na dole. Jego rozżarzone oczy wpatrują się w moje, a ja czekam na następny ruch, jednak ku mojemu zaskoczeniu się nie doczekuję. Zmarszczyłam brwi.

— Nie tym razem... kotku— cmoka mnie w czoło  i wzdycha.— Nie odpuszczę ci.

—To nic takiego, naprawdę— odpowiadam niepewnie, wiedząc już, że nie jestem w stanie zrobić nic, żeby tego uniknąć.

Don't say anything [W TAKCIE KOREKTY]Where stories live. Discover now