Zdradliwe zachody

138 15 5
                                    

Szum padającego deszczu, ukajał zmysły. Czerwone kalosze błyszczały od kropel wody. Małe kryształki osadzały się na przezroczystej parasolce tworząc rozmaite wzory.

Świat zwolnił, zamazał się, jakby zmarkotniał. Senność dopadała kierowców mknących w tylko sobie znanych kierunkach. Niewyraźność była zmorą, wywołującą lekką adrenalinę w ich żyłach.

Snułem się niczym cień, między alejkami drzew, taplając się w kałużach, sięgających za moje kostki.

Spokój, który towarzyszył mi stanowczo zbyt długo i intensywnie, stawał się już irytujący, niżeli relaksujący.

Dlatego odbierałem ponurość dnia w podwojonej sile.

Moja twarz wyrażała wielką konsternację z każdym chlupnięciem pod moimi stopami.

Co ja tak właściwie robiłem?

Wiedziałem, że melancholia unosząca się w powietrzu wraz z parą wodną nie zawiniła, ale nie przyjmowałem aktualnie innego wytłumaczenia. Po prostu nie miałem ochoty zagłębiać się we własne, rozkapryszone humorki. Potrzebowałem twardego gruntu, ponieważ nadinterpretacje przynosiły ze sobą pytania - grząską glinę, a także wymyślone historie z wyimaginowanego świata.

Pogoda zmieniła się diametralnie tuż po zaręczynach.

W nocy padał gruby grad, stukoczący o nasz blaszany dach. Nie mogłem spać. Podekscytowanie spędzało sen spod moich powiek. Ucho wyłapywało wszelkie dźwięki spadającego gradu, a świadomość krążyła między moją śpiącą już narzeczoną, dlatego zaśnięcie było wręcz niewykonalne.

Cała ta wilgotność utrzymywała się, aż do soboty dwa tygodnie później. Do teraz. Błoto zmieniało się w papkę, a wycieraczki przed domem zbierały coraz większe warstwy piasku.

Pamiętam, że wiatr dał zapowiedź tego wszystkiego niedługo przed próbą chóru. Ciche pomruki sinego nieba, nadawały nastroju wszystkim utworom sakralnym, które miały przekazać niezwykle mocne emocje.

Niebo ucichło wraz z pierwszymi dźwiękami "Niech żyją nam" i wiwatami. Jakby nasłuchiwało, co się szykuje.

Gdy składano nam gratulacje, niczym promienie wychylające się zza granatowych chmur, Sunmi posyłała mi uradowane uśmiechy. Czułem, że to dopiero początek szczęścia.

Niebo odezwało się dopiero wraz z otwarciem drzwi wejściowych, w momencie przejścia po moim ciele nieprzyjemnych dreszczy spowodowanych nagłym przypływem zimna.

Gdy się odwróciłem ujrzałem Park Jimina.

Park Jimina, który szybkim krokiem zmierzał do wyjścia.

Park Jimina z pierwszymi kroplami deszczu na policzkach.

***

- Wiedziałem, że Cię tu znajdę. - mój przyjaciel szczycił się przewidywalnością.

Tego dnia słońce świeciło wysoko, a powietrze było parne.

Kiedy wspiąłem się na stóg siana, jego twarz wyrażała pustkę. Brak jakichkolwiek emocji z jego strony, pozostawiało mętlik w mojej głowie. Skutecznie zbijał mnie z tropu, by wszystko utrudnić.

Usiadłem obok niego, a szum wiatru rozwiewał nam włosy.

Zapowiadało się na burzę. Nadciągające z zachodu granatowe chmury pochłaniały świetliste promienie. Atmosfera nie nastrajała pozytywnie.

Milczeliśmy. Mieliśmy to w zwyczaju robić, kiedy potrzebowaliśmy oddechu.

Teraz natomiast kradliśmy powietrze na zapas dla zabicia czasu, by nie dopuścić do rozmowy, która i tak musiała nastąpić.

Your Sunny Smile | YoonminWhere stories live. Discover now