Quattuor (Michael White)

15 1 0
                                    

Idę, a na horyzoncie znowu pojawia się to więzienie. Tak, chodzi mi o szkołę. I to nie tak, że nienawidzę jej bo trzeba się uczyć. Ja po prostu nie wytrzymuję tego wszystkiego. Wy dalibyście radę gdyby codziennie ktoś znęcał się nad wami psychicznie lub fizycznie?

Uczepiła się mnie tak zwana szkolna elita. Moje życie jest takie nie sprawiedliwe. Kompletnie nic im nie zrobiłem, a te tępe osiłki zrobiły sobie ze mnie worek treningowy. Jednak co ja mogę z tym zrobić? Moje sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu przy ich metrze dziewięćdziesiąt jest znikome.

Wszedłem na dziedziniec uważając by nie wpaść na tych idiotów. Znając moje szczęście, oczywiście musiałem na kogoś wpaść. A tym kimś okazał się chłopak z elity. No, co jest ze mną nie tak!?

- Proszę, proszę - uśmiechnął się chłopak. - Kogo my tu mamy?

-Odczep się -powiedziałem i próbowałem go wyminąć, ale nic z tego.

-Gdzie uciekasz cukiereczku? - Położył swoją łapę na moim ramieniu, po czym uśmiechnął się obleśnie.

- Nie dotykaj mnie

- Nie ładnie słoneczko - powiedział, a następnie usłyszeliśmy dzwonek na lekcje. - Zobaczymy się po szkole
Zaczął odchodzić, a mi zaczęło robić się niedobrze. Myślałem, że zwymiotuję. Zobaczymy się po szkole zapewne oznacza pobicie w jakimś zaułku.

Po chwili uświadomiłem sobie, że spóźniłem się na lekcję. Na dodatek to pieprzona fizyka. Nauczycielka fizyki to po prostu suka. Poniża mnie przed wszystkimi, a ja nic nie mogę z tym zrobić. Na dodatek za każdym pieprzonym razem bierze mnie do tablicy lub wstawia jedynki za nic. Myślałem, że się rozpłaczę.

Po skończeniu lekcji, szybko wybiegłem ze szkoły. Jedynym pozytywnym aspektem tego dnia jest to, że moi dręczyciele obecnie są u dyrektora. Dlatego mogę bezpiecznie pójść do domu. Jedyne o czym teraz marzę to położenie się i zaśnięcie, by móc uciec od tego wszystkiego.

Kiedy wszedłem do domu było całkiem cicho, co oznacza nieobecność rodziców. Ściągnąłem więc buty, po czym rzuciłem je w pośpiechu gdzieś w kąt. Wbiegłem do swojego pokoju, po czym padłem na łóżko. Jeszcze za nim zdążyłem się dobrze ułożyć Morfeusz porwał mnie w swoje objęcia.

———

Obudziły mnie krzyki dochodzące z dołu. Wyszedłem cicho z pokoju, żeby zobaczyć o co chodzi. Stanąłem przy schodach, gdzie wyraźnie mogłem podsłuchać o co się kłócą moi rodzice.

- Ile jeszcze będziemy musieli trzymać u siebie tego bachora!? - krzyknęła moja matka.
- Skarbie, wiem że adoptowanie go to był błąd, ale jeszcze chwila i będzie pełnoletni. Od razu potem go wyrzucimy. Nie chcemy przecież tu policji.

Nie potrafiłem uwierzyć. Adoptowany? Na dodatek mnie nie chcą. Po usłyszeniu tych słów, mój mały świat został już doszczętnie zrujnowany. Jeśliby się dobrze przysłuchać, można by było usłyszeć dźwięk łamiącego się serca. Mojego serca.

Usłyszałem nagle zatrzaśnięcie się drzwi wejściowych i oddalające się coraz bardzie krzyki, aż kompletnie ucichły. Szybko wróciłem do pokoju, po czym wyciągnąłem z szafy torbę sportową. Wpakowałem do niej najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak ubrania, telefon, oszczędności, których nie miałem zbyt dużo, stary, ale nadal piękny zegarek kieszonkowy oraz ciepły koc.

Szybko zbiegłem na dół, dopakowałem jeszcze trochę jedzenia i picia, i wyszedłem z domu. Skierowałem się na dworzec kolejowy, który mieścił się niedaleko mojej szkoły. Czując cieknące po moich policzkach łzy, wybrałem okrężną drogę przez mniej zaludnione ulice. Nie potrzebowałem niczyjej litości.

Nie wierzyłem w swojego pecha. Przechodząc jedną z uliczek niedaleko szkoły, spotkałem ich. Tych, których nie chciałem spotkać za wszelką cenę.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 31, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Heathens - Ovule (Prequel)Where stories live. Discover now