Rozdział 4. Benzodiazepiny.

9.4K 449 221
                                    

We wtorek pierwszy raz od dłuższego czasu mogłam stwierdzić, że miałam dobry humor. Obiecałam sobie, że żaden hokeista, ani zwyczajny dupek nie będzie w stanie go zepsuć. Miałam na sobie czarne, luźne jeansy i biały sweter z golfem, a moje włosy zdobiły perłowe spinki. Kreski były idealne, a jasno różowe paznokcie zrobione poprzedniego dnia perfekcyjnie się błyszczały.

Nawet Malone po spędzonej wspólnie niedzieli nie działał mi na nerwy tak, jak zwykle. Dlatego pozwoliłam sobie spędzić z nim odrobinę więcej czasu i dwa dni pod rząd spędzałam przerwy z nim, jego dziewczyną i przyjaciółmi.

— Chyba w końcu przyzwyczaiłaś się do tej szkoły. —Stwierdziła Madeline poprawiając zmięty fragment swojej spódniczki.— To dobrze, teraz będzie już tylko lepiej.

— Jeszcze nie do końca do tego wszystkiego przywykłam, ale... ale chyba tak. —Posłałam jej promienny uśmiech i spojrzałam na Malone'a dyskutującego z Elliotem i Dylanem. — Czasami mam wrażenie, że oni są jeszcze dziećmi. —Wyznałam, a dziewczyna wybuchła śmiechem. Kiwnęła jednak głową, aby przyznać mi rację.

— To prawda, czasami zachowują się jak siedmiolatki, które potrzebują wyszaleć się na placu zabaw. —Wysoka kitka czarnowłosej były lekko pofalowana, a jej grzywka sprawiała wrażenie jakby układała ją przez cały poranek.— Całe szczęście są momenty, w których mają przebłyski zdrowego rozsądku.

Madeline Russell była naprawdę uroczą dziewczyną. Miała powalający uśmiech i bardzo delikatne rysy twarzy. Ubierała się do bólu dziewczęco, na każdym kroku eksponując swoje długie nogi. Na co dzień przewodziła szkolnej grupie tancerek, który występowały na lodzie przed każdym meczem hokeja.

— Możecie nas nie obrażać? —Zapytał Elliot z wyraźnym wyrzutem, a ja wzruszyłam ramionami.— Suki —prychnął pod nosem, a dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem.

— Jest różnica między obrażaniem kogoś, a mówieniem prawdy Elliot. Kiedyś to zrozumiesz. —Męski dosyć ostry w swojej tonacji głos rozszedł się po korytarzu. Natychmiast przeniosłam spojrzenie w stronę z której dochodził.

Wysoki, szczupły brunet wpatrywał się w nas z łobuzerskim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Regan Sidney we własnej osobie. Chłopak obejmował stanowisko przewodniczącego szkoły, zarządzał gazetką szkolną i zajmował się organizacją większości wydarzeń szkolnych. Kiedy mnie dostrzegł, posłał mi uśmiech na co odpowiedziałam mu tym samym. Nagle poczułam jak mięśnie Maddie zaczęły się spinać. Przez chwilę jej reakcja na niego wydała mi się być dziwna, jednak dość szybko ją zignorowałam. Sidney przybił po piątce z chłopakami i zajął miejsce obok mnie. Znalazł się na tyle blisko mnie, aby nasze uda się ze sobą zetknęły. Nie było to dla mnie zbyt komfortowe, dlatego najdyskretniej jak mogłam zwiększyłam dzielącą nas odległość.

— Widzę, że humorek zaczął ci dopisywać Audrey, to bardzo dobrze. —Zauważył obejmując moje ramiona ręką.— Widywałem cię ostatnio dosyć często na korytarzach, byłaś strasznie naburmuszona. A teraz proszę, zupełnie nie ta sama dziewczyna. Do twarzy ci z uśmiechem.

— Dzięki, Reagan. —Zaśmiałam się nerwowo szukając wzrokiem pomocy u stojącego kawałek dalej Mayera.

— Zająłeś się tymi biletami na mecz? —Zapytał Malone, a chłopak pokiwał twierdząco głową.

— Rozeszły się jak świeże bułeczki. Oczywiście tak jak kazałeś, załatwiłem również trochę bardziej prywatną strefę dla znajomych graczy. Trzydzieści pięć osób, jak ustalaliśmy.

— Jesteś niezastąpiony Sidney. —Ułożył serduszko z dłoni i pokazał je chłopakowi. Parsknęłam śmiechem, a Madeline zerknęła na mnie, jakby wyrwana z zamyślenia.

𝐓𝐡𝐢𝐧𝐤 𝐥𝐢𝐤𝐞 𝐚 𝐤𝐢𝐥𝐥𝐞𝐫;Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora