VII. Pani Brown

658 103 470
                                    

— Tatusiu! Jim ciągnie mnie za włosy! — krzyknęła Jenny, na co natychmiast rozległy się głośne protesty jej brata.

Joseph westchnął i oderwał się od lektury, by zainterweniować. Dzieci powinny się teraz uczyć, a nie szaleć. Nie mogły przecież zawieść Cathy złymi ocenami.

Westchnął z rezygnacją. Lubił beztroskość i ruchliwość swoich pociech, czasem jednak zdawało mu się, że dzieci są niemal nie do poskromienia, a on już dłużej nie podoła ich wychowaniu. Wszyscy wkoło podziwiali go za to, że był w stanie radzić sobie z taką rozkrzyczaną gromadką, lecz on czuł, że jego pociechom czegoś brakuje.

Gdyby miał przy boku kobietę, ona na pewno dołożyłaby starań, by dzieci były nie tylko szczęśliwe, ale i zdyscyplinowane. Ich nadmierna chęć do psot w tej chwili nie przysparzała większych zmartwień, lecz obawiał się, że w przyszłości może im poważnie zaszkodzić.

Wszedł do pokoju chłopców, gdzie Jenny i Jim głośno na siebie krzyczeli. Przypominali mu nieco dwa małe pieski, które zażarcie na siebie szczekają. Frank siedział w kącie i próbował czytać książkę, zaś Rosie bawiła się swoją ukochaną lalką. 

— Tatusiu, no powiedz mu, że nie można mnie ciągnąć za włosy! — krzyknęła Jenny.

Twarz Jima wykrzywiła się w pełnym złości grymasie.

— Ale nie ciągnąłbym jej za włosy, gdyby mi nie usiłowała zabrać mojego nowego guzika, żeby go pokazać tej małej Jones!

— Wcale nie! Mam gdzieś tę twoją kolekcję guzików! 

— Ciekawe! — Jim wyrzucił ręce w górę. — A kto ciągle mówi, że jak się zdenerwuje, to ukradnie te wszystkie guziki i je sprzeda jakiemuś innemu miłośnikowi?

Joseph zaśmiał się z dzieci. Ich spory bywały czasem przezabawne. Zaraz jednak spoważniał. Musiał im pokazać, że ich zachowanie było nieodpowiednie, a pobłażliwość mu w tym nie pomagała. 

— Dzieciaki — zaczął, podchodząc do nich i wyciągając ku nim dłonie. — Mówiłem wam to już wiele razy, ale powtórzę raz jeszcze. Macie na świecie tylko siebie i mnie. Ale mnie kiedyś braknie, jak mamy, a wtedy będziecie tylko we czwórkę. Kto was będzie wspierał, jeśli nie wy wzajemnie? Powinniście się kochać i szanować, a nie spierać o głupoty. I ile razy wam mówiłem, chłopcy, zwłaszcza tobie, Jimmy... Nie ciągnijcie dziewcząt za warkocze, bo to boli! Chcecie, żeby w zamian wytargały was za uszy?

— Czy to nieprzyjemne? — Jim popatrzył pytająco na ojca. 

— Bardzo. Panna Wright raz mi tak zrobiła, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi, właśnie za to, że tarmosiłem jej warkocze. Uwierzcie, nawet baty od mojego ojca nie były tak bolesne. Ale w sumie tylko raz mnie tak porządnie zbił.

— A za co, tatusiu? — Frank podniósł głowę znad książki i spojrzał na ojca figlarnie.

Syn przypominał teraz Josephowi małego, złośliwego skrzata. Widział kiedyś ilustrację przedstawiającą takiego paskudnego elfa. Pamiętał, że w dzieciństwie ogromnie się go bał. Frank na szczęście nawet gdy patrzył tak na niego złośliwie, nie wyglądał szpetnie. Joseph położył ręce na biodrach i pokręcił głową. Uśmiechnął się tkliwie na wspomnienie swoich młodzieńczych wybryków. Naprawdę był łobuzem, lecz niczego nie żałował. 

— Za kradzież jabłek sąsiada, inne grzeszki uchodziły mi na sucho.

— Och, naprawdę byłeś takim niegrzecznym chłopcem? — Rosie otworzyła usta ze zdumienia. 

— Ja niegrzeczny? Ja byłem bardzo grzeczny, chyba że biłem się z moim przyjacielem, Tomem, albo dokuczałem Cathy i jej koleżankom — zaśmiał się. —  Potem Tom ożenił się z taką jedną Annie, ja i Cathy wyjechaliśmy się uczyć, poznałem waszą mamusię, no i tak to się wszystko skończyło — dodał z widocznym smutkiem.

Czerwone wybrzeżeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz