XIII. Choroba

523 86 395
                                    

Stary rok skończył się szybciej, niż Catherine myślała, i nadszedł kolejny. Panna Wright czuła, że przyniesie jej on dużo bólu, ale i radości. Miała skończyć trzydzieści lat, co sprawiało, że czuła się ze sobą coraz gorzej. To ten wiek uznawany był za zgon szans na ewentualny mariaż. Po przekroczeniu tej magicznej bariery kobieta niemal nie miała już szans na zostanie czyjąś żoną. Z drugiej strony napawała ją dziwna nadzieja, że może jej los się odmieni. 

Początek stycznia był mroźny i wiele dzieci chorowało, dlatego Cathy miała nieco mniej pracy niż zazwyczaj. Do szkoły przychodziła teraz tylko połowa jej uczniów, nie chciała więc zaczynać z dziećmi nowych i trudnych tematów, by te, które chorowały, nie miały później dużo do nadrobienia. Uznała więc, że to idealny czas, by jej uczniowie mogli rysować, malować, haftować i szyć. Pokazywała chętnym, jak stworzyć hafty na chusteczkach czy kołnierzykach, jak zrobić na drutach szalik czy jak namalować realistycznego człowieka. Jej podopieczni byli tym wprost zachwyceni. 

Któregoś piątkowego wieczoru, gdy czytała książkę, do jej pokoju nagle ktoś zapukał. Zerwała się z łóżka, zdumiona tą nagłą wizytą. Pani Watts czy Liz zwykle pytały, czy mogą do niej wejść, a czasem nawet po prostu wchodziły, nie dając wcześniej żadnego znaku co do swych zamiarów. Tym razem musiał to być ktoś inny.

— Proszę! — krzyknęła i poprawiła kosmyki, które wydostały się z jej warkocza. 

Tajemniczym gościem okazał się Joseph, który niemal natychmiast do niej dopadł. Był dziwnie rozgorączkowany, włosy miał w nieładzie, a do tego nie zdjął płaszcza, który oblepiał śnieg.

— Joe? Co się stało? Dlaczego tak wyglądasz? — zapytała ze zdumieniem.

— Pani Miller umiera, proszą, żebym do niej jak najszybciej przyszedł. Podobno. W każdym razie, nie ma co tracić czasu. Rosie jest chora, a pani Hopkins już wyszła. Zostaniesz z nią? Ona tak bardzo cię lubi, proszę! Nie mam kogo innego poprosić... — wyrzucił z siebie na jednym oddechu.

— Ależ oczywiście, nie ma nawet o co pytać, zrobię to z przyjemnością. — Uśmiechnęła się łagodnie. Nie wyobrażała sobie, by miała mu czegokolwiek odmówić. — Powiem tylko pani Watts i już do niej idę. 

Na twarzy mężczyzny pojawiła się wyraźna ulga.

— Dziękuję, nie wiem, jak ci się po tym odwdzięczę... Wystarczy, że z nią posiedzisz i będziesz schładzać jej twarz i szyję, ewentualnie zrobisz herbatę, no i rosół pani Hopkins stoi w kuchni, możesz go podgrzać i jej dać, jakby była głodna. Co do reszty, dzieciaki powiedzą ci, co gdzie jest. Gdybym nie wrócił przed zmrokiem, Rosie już zaśnie, a ty będziesz zmęczona, możesz położyć się w mojej sypialni.

— Myślę, że nie będzie takiej potrzeby — zaśmiała się. 

— Oby wszystko było z nią dobrze. Mam nadzieję, że wrócę szybko — szepnął i ucałował ją w policzek.

Cathy nawet nie zareagowała na ten drobny gest, zbytnio zaaferowana chorobą dziewczynki. Założyła płaszcz, wzięła kilka drobiazgów i wyszła w towarzystwie pastora, wcześniej poinformowawszy panią Watts, że nie będzie jej na kolacji. 

Pod plebanią pożegnała się z Josephem, który pognał do państwa Millerów, sama zaś weszła do jego domu. W progu powitały ją trzy rozkrzyczane, dziecięce sylwetki. Na ich twarzach gościły szerokie uśmiechy.

— Panno Cathy, jak dobrze, że pani jest! — krzyczały dzieci. 

— Dajcie mi się rozebrać i już idę do Rosie — odparła im i ściągnęła płaszcz. 

Odwiesiła go na wieszak i wyciągnęła ze swojej torby pantofle zabrane z domu, po czym zabrała się za rozsznurowywanie swoich zimowych butów. Gdy pozbyła się zbędnego odzienia, wzięła torebkę pod pachę i udała się do pokoju dziewcząt. Już gdy stanęła w progu, dostrzegła z daleka wymęczoną twarzyczkę dziewczynki i jej dziwnie błyszczące oczy. Ogromnie ją to zaniepokoiło. Rosie wyglądała bardzo źle. 

Czerwone wybrzeżeWhere stories live. Discover now