Królewska Przysięga

522 39 16
                                    

Ja mówię serio, NIE CZYTAJ TEGO, jeśli nie znasz głównej historii.

Całą resztę zapraszam :)



***

Laurent wypuścił drżący oddech z płuc. Kurczowo obiema dłońmi trzymał się złotej barierki balkonu przylegającego do komnaty, z której przed chwilą wyszedł się przewietrzyć. Tak mu się wydawało przynajmniej, że to było chwilę temu. Do jego umysłu dodarła ledwie przelotna informacja, że zrobiło się chłodniej na zewnątrz. I ciemniej. Być może zatem stał tu już jakiś czas.

Laurent oparł ciężar ciała na przedramionach. Nie musiał spoglądać w dół by orientować się, co dzieje się na dziecińcu, oraz dalszej części miasta, tuż za murem. Potrafił sobie namacalnie wyobrazić to, jak mieszkańcy Ios szykują się do spoczynku, lub wręcz przeciwnie, szykują się do wyjścia do gospody czy burdelu, by odreagować stres minionego dnia. Słyszał czyjeś nawoływania, krzyki, pijackie śmiechy. Żołnierze schodzili z warty, inni mieli zaraz zająć ich miejsce. Konie w stajni rżały cicho. Wszystko toczyło się swoim tempem, każdy żył rutyną do której był przyzwyczajony.

Laurent czuł się w tym momencie jak zaszczuty pies. Jak egzotyczny piękny ptak głodujący w złotej klatce. Przymknął powieki, wyłączając tym samym jeden ze zmysłów. Jakaś młoda dziewczyna pisnęła nagle, zapewne pochwycona w ramiona kochanka. Pijani żołnierze śpiewali lubieżne piosenki o dziwkach czekających na nich gotowe w sypialniach.

Zazdrościł im spokoju jaki odczuwali tej nocy.

Minął tydzień od pseudo sądu jego wuja, minął tydzień od walki z Kastorem, minął tydzień od koronacji jego i Damianosa.

Laurent pokręcił ledwo widocznie głową. Wiedział, że kiedyś zasiądzie na tronie jako prawowity władca Vere, ale nigdy nikomu by się nie przyznał do tego że nie wierzył... że naprawdę mu się to uda.

Był osobą bezlitosną, bez serca, w jego żyłach był sam lód. Jedno jego spojrzenie wystarczało, by ludzie klękali przed nim. Wszyscy znali swoje miejsce, nikt nie próbował mu się nawet sprzeciwiać, bo wiedział, jak to się dla niego skończy.

Wszyscy poza regentem.

Laurent wzdrygnął się na samo wspomnienie o wuju. To było coś, czego nie potrafił kontrolować; wszystkie pokłady siły jakie posiadał, zawsze kierował na to, by nie było po nim widać odrazy. I strachu. Jednak kiedy był sam, sam ze swoimi myślami, czuł odrazę. Do wuja, do samego siebie. 

W chwilach takich jak ta, nie był Laurentem, pogardzanym młokosem przez wszystkich, dziwką za którą go uważali w myślach. Był ledwie trzynastoletnim chłopcem, który drżał na całym ciele, czując niechciane dłonie swojego wuja dotykającego go...

Choć regenta już nie było, a jego stopa nigdy nie postanie już w pałacu, jego duch prześladował Laurenta, i będzie to robić do jego śmierci.

Był słaby. Tej jednej rzeczy nie potrafił kontrolować, przez co dawał nad sobą kontrolę regentowi. Nawet teraz, choć było już po wszystkim, on wciąż panoszył się niczym szczur w jego myślach. Laurent był gotowy rwać sobie włosy z głowy, byle go stamtąd wyrzucić. Myślami znów był w komnacie regenta, widział jak ten się rozbiera, jak każe mu położyć się na łożu, widział przerażonego chłopca, któremu po policzkach spływały łzy kiedy...

Odejdź, zostaw mnie. Proszę. Proszę, zostaw mnie.

Laurent wciąż stał nieruchomo.

To koniec, powtarzał sobie. Tego potwora już nie ma. Nie było przy nim nikogo, został sam. Stracił ojca, stracił brata. Został sam.

Królewska przysięga | Captive Prince Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz