XXVIII

352 30 5
                                    

24 ABY, Yavin 4

Pobyt w Świątyni Jedi pozwolił Rey wrócić do dawnej wprawy, a nowa broń pozwoliła jej stać się nawet lepszą wojowniczką. Nie było osób i sporów, których sprawiedliwości miałaby pilnować, więc dnie mijały jej na treningach i medytacji. Myślała, że jej obecność pomoże Benowi w walce, którą toczył z mrocznymi głosami w swojej głowie, ale miała wrażenie, że z każdym dniem było coraz gorzej. Nie chciał z nią rozmawiać i od ostatniej kłótni nie zamienili ze sobą nawet słowa. W niedługim czasie przestał odzywać się do kogokolwiek. Walka przynosiła mu jedyną ulgę, ale było już niewielu odważnych, by odpowiedzieć na jego uniesioną, gdy widzieli, że ledwo potrafił zapanować nad agresją. Szybko ogarniała go złość, bo niczym trudnym było dolać oliwy do ognia, gdy ciemna strona mocy niemalże doprowadzała go furii. Wystarczyło jedno złe spojrzenie, by przekroczyć granicę.

Najgorsze wciąż były koszmary, niezmienne od niemalże dwóch lat, a zdołał pozbyć się tylko jednego z nich. Czasem zapominał, że to, co się stało we śnie, nie miało miejsca w prawdziwym świecie i bywał przekonany, że wszyscy jego bliscy odeszli. Kiedy natrafiał na Rey, snującą się gdzieś po powierzchni księżyca, uświadamiał sobie prawdę i zwalczał poczucie samotności, które najsilniej przechylało szalę ku ciemnej stronie mocy. Jego wuj i Rey, były jedynymi osobami, na które się nie wściekał, nie będąc na tyle odważnym, by podnieść na nich miecz. Obydwoje patrzyli na niego ze smutkiem i starali się nie wchodzić w drogę. Nie był przy nich zirytowany, jak przy uczniach Skywalkera, ale czuł, że ich zawiódł, choć dalej starał się walczyć.

— Ben, muszę z tobą porozmawiać — powiedział Luke, przerażony faktem, że nie słyszał głosu swojego siostrzeńca od niemalże miesiąca. — Chcę ci pomóc. Nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie, przez co przechodzisz, ale mam już dość stania obok i przyglądania się jak cierpisz. Proszę, powiedz mi, co mogę zrobić. Powiedz cokolwiek — błagał chłopca.

Młody Solo tylko pokręcił głową. To była jego walka, jego mroczne myśli, a jeżeli nie miał w sobie dość światła, by je odgonić, to czy w ogóle był sens o niego walczyć? Luke wychowywał go od małego, był dla niego ojcem, którego nigdy nie udało mu się znaleźć w Hanie, ale nawet on, jako jego rodzina czy mistrz, nie mieli szans w pozbyciu się dręczącej chłopca mrocznej części duszy. Mistrz Skywalker nie odpuszczał, ciągle pragnął usłyszeć chociaż jednego słowo od swojego siostrzeńca. Nie oczekiwał, że to od razu będzie odpowiedź, jak mu pomóc. Chciał jednego słowa, chociażby wyzwiska, skierowanego w kogokolwiek. Nawet, gdyby usłyszał, że Ben go nienawidzi, byłby szczęśliwszy, niż gdy mierzył się z ciszą, bo wtedy miałby pewność, że chłopcu wciąż było coś z człowieka.

— Wiem, że ciężko było dorastać z kimś, kto nigdy nie miał własnych dzieci, ale starałem się byś wyrósł na dobrego człowieka, Ben. Jesteś moim siostrzeńcem i kocham cię, pamiętaj o tym — powiedział Luke, ale Solo wciąż jedynie się w niego wpatrywał. Skywalker widział, że to nic nie da. Odpuścił, jego słowa nic nie wniosą. Zaczęli iść, każdy w swoją stronę, ale mistrz jeszcze raz zwrócił się do swojego ucznia. — Czy gdy przyjdzie czas, przywrócisz równowagę mocy, czy pogrążysz ją w ciemności? — zapytał, a cisza go nie zaskoczyła. Nawet, gdy się oddalił, czuł od Bena ciemną moc, jakby stał tuż obok niej. Nie chciał do siebie dopuścić myśli, że było już za późno, a walka jego siostrzeńca była już przegraną sprawą.

Mistrz Jedi obudził się w środku nocy, czując silne załamanie mocy. Czuł się przytłoczony przez smutek i strach, którego źródło było gdzieś na Yavin. Wstał, żeby znaleźć to, przez co się obudził i nie musiał szukać daleko, powodem był któryś z uczniów. Luke już zaczął domyślać się prawdy, ale wolał ją od siebie odsuwać. Zatrzymał się przed namiotem siostrzeńca, słysząc, jak krzyczał i mówił do siebie, dręczony koszmarem. Cokolwiek widział, musiało to być coś okropnego. Wszedł do środka i stanął nad chłopcem, patrząc jak wiercił się, jakby wszedł w niego demon, a oczy latały mu pod powiekami. Było mu go okropnie żal. Był pewien, że gdyby sam był w takiej sytuacji, nie podołałby koszmarom i zupełne by oszalał. Ben był silniejszy, zupełnie jak jego matka i tylko oni mogliby dać sobie radę z torturami, zagwarantowanymi przez mrok. Chłopak wytrzymał, ale cierpienie malujące się na jego twarzy, pokazywało, że ukojenie mogła przynieść mu już tylko śmierć. Walczył z tym już tak długo.

Upadły Jedi || w trakcie korektyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz