XXXI

366 29 6
                                    

24 ABY, Ilum

— Ben, rozpoznaję te współrzędne — odezwała się do niego Sollona. — Dlaczego lecimy na Ilum?

— Nie żyje już żaden Ben! — warknął ostro. — Moje imię od dziś brzmi Kylo Ren i nie waż się nazywać mnie inaczej! Masz lecieć, gdzie jest wskazane, nie zadawać pytania.

— Myślałem, że baza Najwyższego Porządku jest na Hosnian Prime — Ap'lek odważył się stwierdzić.

— Bo tak miałeś myśleć. Tak samo, jak rebelianci.

— Skąd masz te informacje? — zapytał ostatni z podróżujących, Ushar, ale Kylo mu nie odpowiedział.

Głosy w głowie Bena Solo były chaotyczne, niemożliwe do zrozumienia i jedynie dręczyły jego myśli, ciągłym kszykiem. Czasami mógł rozpoznać proste słowa, które kusiły go, by przybył tam, gdzie było jego miejsce. Teraz poddał cię ciemnej stronie, a wszystko stało się prostsze, głosy już nie znęcały się nad chłopcem, a dawały porady i wskazywały drogę. Chciały rozmawiać tylko z Kylo Renem, nie z tym żałosnym synem szmuglera i wiecznie przeciwstawiającej się prawdzie rebeliantki. Dążył tam, gdzie głos mu poradził i chłopak ufał, że poprowadzi go we właściwe miejsce. Nie pomylił się, nawet przez szalejącą burze śnieżną z łatwością można było dostrzec mury nowej kryjówki Najwyższego Porządku i ich czerwone flagi, z czarnym symbolem, który dawał czwórce uczniów nadzieję na lepszą rzeczywistość, niż ta, w której zmuszeni byli żyć do tej pory.

Budowa tego miejsca zaczęła się lata wcześniej. Nawet gdy ostatnia grupa padawanów trafiła na lodową planetę, w poszukiwaniu kyberów do ich pierwszych mieczy, powstawały pierwsze zalążki fortecy, którą niedługo ludzie poznają pod nazwą Starkiller. Szturmowcy starali się włamać do świątyni, ale na nic im się to zdało. Jedynie kryształ, który nie wytrzymał ciągłych wstrząsów, zerwał się z łańcucha i upadł na ziemię. Główne centrum bazy wybudowano w lesie, wśród czarnych drzew, które nigdy nie miały szansy na pokrycie się liśćmi, gdy mróz zabijał wszystko, nim zdążyło się narodzić. Wylądowali i chociaż wyszli ze statku, wyróżniającym się między pozostałymi, Kylo Ren szedł dumnie, nie bojąc się blasterów wycelowanych w jego stronę. Komunikator zabrzęczał w dłoni jednego z żołnierzy, broń opuszczono, a byli Jedi przeszli do wejścia, jak gdyby wchodzili do domu.

Jednak nikt nie ufał im na tyle, by pozostawić rycerzy o niebieskich mieczach na wolną rękę. Wewnątrz byli szturmowcy, których zbroja różniła się od tych standardowych. W miejsce bieli pojawiła się czerwień i to właśnie kilku żołnierzy o tych jaskrawych kolorach, odprowadziło nowo przybyłych do swojego lidera. Snoke kontrolował postęp budowy tego miejsca, które już niedługo będzie można uznać za skończone. Świetnie zdawał sobie sprawę z obecności gości. Cała czwórka pierwszy raz miała okazję, by ujrzeć zdeformowaną twarz Najwyższego Wodza. Nie wyglądał na silnego, przez co przyszło im na myśl, że w ciągu kilku chwil byliby w stanie go pokonać, a jeżeli to było możliwe, to co to byłby za wódz? Snoke wyczuł ich wątpliwości w jego siłę i jednym kiwnięciem palca, mocą przybliżył do siebie Ap'leka. Chłopak wisiał kilka metrów nad ziemię, starając się łapać oddech, czując ucisk na swoim gardle.

— Zabij mnie — rozkazał wódz, ale były uczeń Skywalkera mógł jedynie szamotać się w powietrzu. Padł na ziemie, gdy zdeformowany człowiek go wypuścił. — A ty Kylo, też myślisz, że byłbyś w stanie mnie pokonać? — zwrócił się do niego.

— Nie, Najwyższy Wodzu — odpowiedział chłopak, potulnie jak pies.

— Dobrze — mruknął Snoke szorstkim głosem, przeciągając wyraz. — Wiem, czemu tu jesteście. To, co mają do zaoferowania Jedi, to tylko plugawe kłamstwa o miłości do wszystkich istot. Jak mogą kochać wszystkich, skoro uczucia są im zakazane? — zapytał, a drzwi do sali cicho się otworzyły, gdy wezwani chwilę wcześniej, rycerze Ren, zjawili się, by spełnić rozkaz, a za nimi szedł generał Hux, sprawujący funkcję ich dowódcy. — Są tylko bandą szaleńców, czczącą bezwartościowe zasady. Najwyższy Porządek, oh, my jesteśmy rodziną — mówił dumnie, jakby naprawdę w wierzył w te słowa — i wszystkich darzymy uczuciami, jakimi darzy się rodzinę — mówiąc to, podszedł do Ap'leka, który klęczał na ziemi, pocierając obolałe gardło. Snoke pomógł mu wstać i położył dłonie na ramionach, spoglądając w oczy chłopca. — A rodzina nie myśli o wzajemnym zniszczeniu, prawda?

Upadły Jedi || w trakcie korektyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz