1. Trzeba coś namalować

20 3 1
                                    


Nadszedł ten dzień. Dzień, w którym wszystkie marzenia idą się utopić.Czyli absolutorium studentów ostatniego roku ASP.

Rozejrzałam się po sali.

W pierwszych rzędach siedzieli pękający z dumy rodzice, że ich dziecko w końcu skończyło studia i będzie mogło w końcu podbić galerie na całym świecie.

Środkowe rzędy zajmowali rodzice, którzy wiedzieli, że maksymalnie dwie osoby z naszego roku będą zarabiały jako artyści. Patrzyli tylko na swoje wytatuowane dzieci zastanawiając się, czy dredy da się zmyć ciepłą wodą i czy z przeciętną maturą można się jakoś dostać na SGH.

Ostatnie rzędy stały puste. To tutaj dramatycznie wpatrywali się ci studenci, którzy za chęć pójścia na ASP i przejście na weganizm zostali wyrzuceni z domu. Mieli nadzieję, że ich matka z ojcem wejdą w ostatniej chwili i wymienią się spojrzeniami, które będą oznaczały, że zaakceptowali ich takimi, jakimi są.

Ale nikt nie przyszedł. Mój ojciec też nie. Gdyby matka żyła, to by pewnie się pojawiła tylko żeby mnie wybuczeć, kiedy będę otrzymywać dyplom. Więc właściwie powinnam się cieszyć. Kiedy ostatni raz się widzieliśmy, ojciec nie był osobą, z którą chciałabym iść po tej samej stronie ulicy.

-Jak się będziesz utrzymywać? - krzyknął, idąc za mną do mojego pokoju. - Na tych swoich bazgrołach nie zarobisz, a z taką twarzą nie masz co liczyć na bogate zamążpójście!
- Znajdę pracę– odparłam, pakując swoje wszystkie trzy bluzki do plecaka.

-A potem co? 

-Dostanę spadek po ojcu – powiedziałam i wyszłam z domu.

Zapomniałam, że jest wieczór i na żaden autobus już się nie załapię. Ale już trzasnęłam drzwiami.

Tamtą noc spędziłam u znajomej, która załatwiła mi niedrogi pokój u starej ciotki w Warszawie. I tak dotarłam tutaj. Całe studia przeżyłam bez pieniędzy, ojca i połowy godności. 
- Amelio, mam coś dla ciebie – powiedział profesor Bachus trzymając w ustach papierosa, kiedy po ceremonii siedzieliśmy w jego pracowni i piliśmy kolejną butelkę wina. - Na zakończenie studiów.
Przezwisko profesora pamiętało jeszcze czasy starożytne, kiedy zaczynał pracę na naszej uczelni. Bardzo był z niego dumny.
- Nie mogę ich przyjąć – odparłam dla zasady.
Dał mi farby, dwanaście dużych tubek Winsor & Newton. Najdroższe, jakie kiedykolwiek miałam. Nie licząc tych, które zdrapałam z cudzych palet po zajęciach. Ale one szybko wysychały.

-Więc jak wygrasz konkurs na najznakomitszy obraz kraju? - wziął prawie pustą butelkę i wlał resztki wina do swojego kieliszka.
-Kolejny konkurs?

Wygrane w takich wydarzeniach zwykle oznaczały, że przez następny miesiąc nie będzie trzeba szukać normalnej pracy, tylko opisywać swój sukces na facebookowym fanpage'u, typu „Esmeralda Kowalska –artist".
- Inny niż wszystkie – profesor czknął, otworzył swoje metalowe pudełko i wrzucił tam skończonego papierosa. -Gdzieś w tamtej stercie jest ulotka.
Przegrzebałam przez poplamione winem i kawą szkice studentów pierwszego roku, aż ją znalazłam.
- Nie – powiedziałam z niedowierzania.

Wygrana oferowała całoroczne stypendium, wystawę w warszawskiej galerii i wyjazd na warsztaty do Londynu. Mogłabym pokazać staremu prykowi,że da się utrzymać ze sztuki. I że jestem warta więcej niż stół i meblościanka, które mam w posagu.

Bona razie ojciec miał rację. Kończyło mi się stypendium socjalne i o ile nie znajdę jakiegoś artystycznego zajęcia, to będę musiała szukać pracy w korporacji, tak jak sobie wymarzył. 

-Mam jeszcze jeden prezent – powiedział profesor, a z zadowolenia zatrząsł mu się jego potężny brzuch. 

Siedzieliśmy tak chwilę,wpatrując się w siebie.
- A. Prezent – schylił się ze  stęknięciem i sięgnął do ostatniej szuflady. - Klucze. Żebyś miała gdzie przygotować swój obraz. Pracownia jest dostępna dla ciebie o każdej porze dnia i nocy.
- Dziękuję.
- Nie dziękuj, wygraj. Pokażemy twojemu ojcu, kto tu rządzi.

Trochę się zasiedzieliśmy. Wyszłam z pracowni po dziesiątej. Kiedy szłam korytarzem, poczułam na sobie czyjś wzrok. Po chwili rozległy się kroki. Może któryś student w końcu skończył zajęcia, poczuł zapach wina i postanowił wyjść na żer. Wszyscy byliśmy zgarbionymi goblinami, tłukącymi się o ostatnie tanie wino. Innego alkoholu nie piliśmy, bo żaden inny alkohol nie wygląda dobrze na obrazach. Jak się przekonałam, studiowanie na ASP nie było siedzeniem pod kwitnącym drzewem ze szkicownikiem na kolanach. Tutejsi studenci często nie widzieli światła dnia. Przychodzimy na zajęcia z samego rana, wychodzimy wieczorem, z trzema kolejnymi pękniętymi naczynkami w oczach. 

Następnego dnia siedziałam na chodniku na Starówce i czekałam,aż turyści łaskawie rzucą we mnie dwudziestoma złotymi i każą narysować swoją karykaturę, z zastrzeżeniem „żeby nos nie był za duży". On wie, że ma duży nos, ja to wiem, inni też wiedzą,ale nikt nie może tego powiedzieć oficjalnie.

Po całym dniu deptania po moim dyplomie, poszłam do pracowni, żeby nadrobić stracony czas. Do wysyłania prac na konkurs zostały dwa tygodnie.
Więc malowałam. Całą noc stałam, siedziałam i leżałam z pędzlem w dłoni, strzepując tylko z butów popiół papierosa.Szczęśliwie płócien miałam pod dostatkiem – obrazów innych studentów tutaj nie brakowało i jak zapewnił mnie profesor, nikt za nimi płakać nie będzie.Ale musiałam zużyć pół słoika z białym gesso, żeby je zamalować, a to było kosztowne.

Pierwsze trzy próby były do niczego. A zdrapując zgrubiałą farbę z czwartego, zniszczyłam płótno. Piąty obraz okazał się być za mały. Szósty za duży.
Kiedy ja pracowałam, profesor donosił mi jedzenie, które wchłaniałam bez patrzenia. Byłam przekonana, że przy okazji zjadłam z ćwierć kilo gumki chlebowej.
Przy ósmym obrazie,który ostatecznie wyrzuciłam przez okno, zadzwonił mój telefon.
Wyłapałam tylko pojedyncze słowa.

- Ojciec. Szpital. Chory. Potrzebna opieka.
Kiedy oderwałam myśli od obrazu, odpowiedziałam miłej pani ze szpitala:
- Proszę się odezwać, jak będzie umierający.
- Bez opieki będzie.
- To niech zadzwoni jak już się w piekle zadomowi, może wtedy będę miała czas.
- Proszę pani, to jest poważna sprawa. Proszę koniecznie przyjechać – nastała chwila ciszy. - Pani ojciec powiedział, że zamierza zapisać swój dom miastu.

Po moim trupie.

Portret studentki w ogniuWhere stories live. Discover now