3. Pożar

10 3 2
                                    

-Amelia! - zawołał przyjaźnie profesor B, kiedy wysiadł z pociągu.- Umieram z głodu, gdzie jest najbliższa restauracja?
Usiedliśmyw pizzerii przy stacji.
- Przepraszam, nie można tu palić –powiedziała kelnerka, kiedy profesor zapalił papierosa. Profesorspojrzał na nią ze zgrozą.
- Ale wino serwujecie?
-Oczywiście.
- To poproszę butelkę czerwonego, proszęregularnie donosić.
- Profesorze, nie wiem co robić –powiedziałam cicho, kiedy kelnerka nas zostawiła. - Nie chcę, żebycię zwolnili.
- Za późno – odparł, wpatrując się w swojepulchne dłonie. - W piątek wszystkie zdjęcia wyszły na jaw.Zwolniono mnie z efektem natychmiastowym.
- O nie –powiedziałam.
- Żartuję – zaśmiał się tak głośno, żezapłakał niemowlak siedzący dwa stoliki dalej. - Jestem poważanymprofesorem, musiałbym mieć z tobą romans, zabić cię, a następniezjeść twoje oczy, żeby pociągnięto mnie do odpowiedzialności –mówiąc to, podniósł kieliszek wina do ust. - Ale martwi mnieszantażysta. Czego mógłby od ciebie chcieć?
- Dobre pytanie.

Nie było trudno ulokować profesora w naszym domu. Ojciecsiedział u siebie i ciągle oglądał telewizję, więc pokójgościnny po drugiej stronie piętra był poza jego zasięgiem.
-Dobranoc – powiedziałam do profesora.
- Jutro z samego rananadamy ten obraz i będzie po wszystkim – odpowiedział. - Gdybyktoś wszedł do domu, dam mu popalić. Mam długi kij i gazpieprzowy. Któreś zadziała.
Pokiwałam głową i poszłamspać.
W nocy obudził mnie smród spalenizny.
Onie.
Wybiegłam z pokoju. Całe piętro stało w płomieniach.
-Profesorze? - zawołałam.
- Mam wszystko pod kontrolą, ratujsię!
- Amelia! - usłyszałam cichy krzyk dobiegający z pokojuojca. - Pomocy!
Swoją drogą, nie wiedziałam, że mam aż taktwardy sen.
Pobiegłam do ojca. Siedział na łóżku, próbującprzyciągnąć do siebie wózek.
- Nie stój tak, pomóż mi! -warknął.
Wtedy przypomniałam sobie, że po drugiej stroniepiętra był mój obraz. Jeszcze chwila i spłonie. Ale jeśli teraznie pomogę ojcu, to już do niego nie dotrę, bo płomienierozprzestrzeniały się w błyskawicznym tempie.
Obraz, ojciec,obraz, ojciec...
- Ostatni raz ci pomagam – powiedziałam,obejmując go w pasie.
Dokuśtykaliśmy do schodów. Posadziłamgo na krześle dla seniora, zjeżdżającego na sam dół. Płomieniezagrodziły drogę do pokoju, w którym trzymałam obraz.
Już powszystkim. Przegrałam. Wszystko przegrałam.
- Tutaj! - zawołałmęski głos.
Zbiegłam na dół.
W salonie stał Maks.Na co dzień podejrzanie milczący chłopak z mojej grupy. Na drugim roku byłam z nim naokropnej randce, kiedy jeszcze wydawało mi się, że faceci mi się podobają.
- Niespodzianka – powiedział z krzywymuśmieszkiem.
- Co ty tu robisz? - zapytałam.
- Palę ci dom.
- Tak po prostu?
- Mszczę się – powiedział,wybijając kijem profesora okno.

-Profesorze? - krzyknęłam. 

- Na niego nie licz – zaśmiał sięMaks, tłukąc kijem naczynia w szafkach. - Już po nim. I po twoimobrazie. To was nauczy, że ze mną się nie zadziera.

- Ale o coci chodzi? - zapytałam. - O jedną randkę?

- O nie –zarechotał. - Nie tylko. O ciebie. Myślisz, że jesteś ode mnielepsza. Ale się mylisz. I ty, i profesor. Łaskawie zgodziłaś się,żeby ze mną gdzieś pójść, a potem mnie z nim obgadywałaś! Imoże chcesz mnie przebić w konkursie? Być lepszą córką, niżja?

- Czyją córką jesteś...?

- Tak, łap mnie za słówka inie przejmuj się tym, że zaraz twoje życie legnie w gruzach.Dosłownie – zaśmiał się głośno.

- Ale czekaj, co? 

Makswestchnął ze zniecierpliwieniem. 

- Jestem...

- Amelia, jużzjechałem! - zawołał ojciec. 

- Moment –powiedziałam.

Podbiegłam do ojca, krztusząc się dymem.Podniosłam go z krzesła i wyprowadziłam z domu, pchając go natrawnik. Chciałam wbiec z powrotem do środka, ale Maks podpaliłteż parter. 

- Jestem synem twojego profesora! - krzyknął,wychodząc z domu. - On mnie odrzucił. Ty mnie odrzuciłaś. Bo co,bo nie jestem tak dobrym artystą?

- O matko, nie – stuknęłamsię w czoło. - Jesteś gburowaty, mówisz z dziwną manierą iuważasz, że twoje mangi zasługują na Nobla. Maks, one opowiadająo ludziach-psach, to nie są nawet wilkołaki. 

Nagle przez oknona piętrze wyjrzał profesor. 

- Ktoś zablokował moje drzwi,nie mogę wyjść!

- Skacz, profesorze, skacz! - zawołałam.

-No nie wiem, jest tu dość wysoko – powiedział, kaszląc. - Możezsunę się po rynnie? 

- Nie, nie wytrzyma ciężaru –powiedziałam. - Skacz na drzewa, zamortyzują upadek! 

- Jakaśty głupia – powiedział Maks. - Tak się przejmujesz zwykłymstaruszkiem.

- Twoim ojcem. 

- Nigdy nie akceptował tego, kimjestem. Niech ginie. I ty... Wieśniaczka ze śmierdzącegomiasteczka, która myśli, że osiągnie sukces dzięki malowaniu, naktóre nawet ją nie stać. Też zginiesz.

- Wypraszam to sobie –powiedział mój ojciec, wciąż siedzący na trawie w poplamionejjedzeniem piżamie. - Moja córka nie jest śmierdziuchą i jużsukces osiągnęła. Dostała się do drugiego etapu krajowegokonkursu. A w którym ty jesteś, glucie?

- Skaczę! - krzyknąłprofesor. 

Skoczył. 

I wylądował na Maksie. 

Podbiegłamdo nich i szybko sprawdziłam puls profesora.

Niczego nie poczułam. 

Ryknęłam głośnym płaczem, trzymającprofesora za rękę.

- Wystarczy ci jeden tata – stwierdziłojciec, który podszedł do mnie, opierając się na grubej gałęzi. 

- On był lepszy od ciebie – powiedziałam, ocierając łzy.

-A myślisz, że nie było lepszych dzieci? Ale nigdy cię niepodmieniłem na jakimś placu zabaw. 

Zadzwoniłam po pomoc. 

-Jeśli cię to pocieszy, to poprosiłem znajomego z poczty, żebyprzechował twój obraz i wysłał z samego rana – powiedział,kiedy się rozłączyłam. - Wciąż masz szansę na wygraną.

-Wszystko jedno – wzruszyłam ramionami.

Pogotowie szybko przyjechało. Profesor i Maks jednak jeszcze żyli.

Ale na straż pożarną trzeba było jeszcze poczekać. 

- Napijemysię? - wyciągnął z kieszeni szlafroka butelkę wina.

Usiedliśmyna chodniku i piliśmy z gwinta, czekając, aż pożar pochłonienasz dom do reszty. Nagle tata się zaśmiał. 

- Co? - zapytałam,wpatrując się w butelkę.

- Ksiądz chciał, żebym ubezpieczyłdom. Więc ubezpieczyłem. Na cztery miliony. Będzie w sam raz nadwa mieszkania. 

- Co?

- Tylko następnym razem uprzedź mnie,zanim kogoś zaprosisz – powiedział tata. - Już więcej nie będępłacił tyle za ubezpieczenie. 

- Niech ci będzie. 

Portret studentki w ogniuWhere stories live. Discover now