10.

333 24 46
                                    

30/31 października 1974

-I to ma być hotel? Od piętnastu minut wołamy o pomoc i nikt z obsługi, nie raczył się tu stawić!- sfrustrował się w końcu Deaky.

-Masz rację. W porządnym hotelu, przyszliby sprawdzić, czy ktoś nie utknął w windzie!- poparłam jego zdanie.- Ale czy nie uważasz, że to dziwne, iż żadni goście nie wychodzą do recepcji zapytać, skąd się wzięła awaria prądu?

-Sądzę...

Wołaliśmy i wołaliśmy.

Nagle usłyszeliśmy, że za zamkniętymi drzwiami windy, otwierają się drzwi, prawdopodobnie od pokoju hotelowego.

Usłyszeliśmy damski chichot i...Roger, to on!

-Roger!!!- zawołaliśmy razem z Johnem, waląc pięściami w drzwi windy.

Na nic się to zdało.

Najwidoczniej nas nie usłyszał, bo ich śmiechy się oddalały.

Popatrzyliśmy po sobie z Deakym, zrezygnowani.

Zaczęłam robić się senna. Byłam zmęczona wrażeniami całego dnia.

Nagle, właściciele tych samych głosów, zaczęli się zbliżać.

-Roger!

Nasze krzyki ponownie nic nie dały. Usłyszeliśmy trzask zamykanych drzwi.

-A co, jeśli to tylko winda się zepsuła? Może oni mają prąd?- zasugerował szatyn.

-Nie pomyślałam o tym...o nie! Teraz, to już na pewno sobie tu posiedzimy! Przecież jutro gracie koncert! Oh, oby tylko w tym hotelu, było więcej gości, niż Rog i jego ślicznotka. Gdyby ktoś chciał zjechać windą, musimy krzyczeć.

Chłopak uśmiechnął się lekko. Miał na sobie czarne spodnie oraz koszulę w tym samym kolorze w białe wzory. Warto zaznaczyć, iż była to koszula luźna, nie do eleganckich stroi.

Ja przyodziałam się w sukienkę, jakżeby inaczej tą, w której po raz pierwszy zobaczyłam chłopaków.

Po chwili Deaky zaśmiał się swobodnie i dotykając mojego ramienia, powiedział:

-Nie martw się, do jutra nas znajdą, koncert zagramy. Najwyżej będziemy musieli przenocować w windzie. Nie ukrywam, że nie jest to moje wymarzone lokum do spania, ale przynajmniej jesteśmy w dobrym towarzystwie, prawda?- uśmiechnął się serdecznie.

Zaobserwowałam, że w przeciągu dwóch godzin nieśmiały fistaszkomaniak, gdzieś się ulotnił.

Zachowywał się w moim towarzystwie swobodnie. I ja też. Na początku byłam lekko skrępowana, jak się zachować, być sam na sam z jednym z członków Queen. Bałam się niezręcznej ciszy. Naszczęście zrozumiałam, że nam to nie grozi, a to chyba dobry znak.

Niemniej miałam nadzieję, (i właściwie przekonanie) że John ujawni jeszcze swoją nieśmiałą naturę, ponieważ jest taki uroczy, gdy uśmiecha się z rumieńcem!

Ale Johnny to Johnny, więc nie ważne w jakiej wersji, ważne żeby był.

Zresztą jak reszta.

Nie wyobrażałam już sobie życia bez Queen!

-Prawda!- odpowiedziałam ze śmiechem, na co on zareagował tym samym.- Wiesz co, Deaky?

-Słucham.

-Nie wyobrażam sobie życia bez was. Naprawdę... Dzięki wam jestem taka szczęśliwa!

No i nieśmiały John się ujawnił.

Moja Bohemian Rhapsody Where stories live. Discover now