30.

309 15 113
                                    

16 lutego 1975

Śmiem domniemywać, iż wielu ludzi, czy to budowlańców, lub naszych technicznych sądzi, że praca chłopaków to nic trudnego. Otóż wszystkie zawody są skomplikowane, lecz w inny sposób.

Życie na walizkach i jak to mówią nierozumiejący "fenomenu" muzyki ludzie, "bieganie po scenie" również wymaga wiele trudu, poświęceń i wyrzeczeń.

Chłopcy zagrali dwa koncerty w Boston, jeden rano, drugi po południu, a już następnego dnia mieli zagrać kolejne dwa koncerty w Nowym Jorku.

Spaliśmy spokojnie w prywatnym camperze, który miał nas przeteleportować do owego miejsca.

Niedawno, marzyłabym o oglądaniu tych zapewne pięknych widoków, lecz nie miałam już siły otwierać oczu. Zasnęłam oparta o okno, gdyż było wygodniejsze niż ramię Johna, poza tym, nie chciałam go wykorzystywać, miał za sobą (a także przed sobą) męczące koncerty.

Po wylądowaniu i zameldowaniu w hotelu, półprzytomnie ruszyliśmy do snu. Był środek nocy, a moja osoba również była skonana- uczestniczyłam w obydwóch koncertach, a w przerwach między nimi, piłowałam zaległości z historii oraz chemii.

Obudziło mnie trzaskanie drzwi na korytarzu, rozmowy, kroki. Widząc, że do pokoju wlewają się promienie słoneczne, stwierdziłam, iż to chłopaki wychodzą na koncert. Zapewne było koło jedenastej. Poniekąd współczułam i zazdrościłam im w jednym. Mała igiełka ukuła mnie za to, iż omija mnie koncert, lecz błyskawicznie ją zniwelowałam, przykładając głowę do poduszki.

Kolejne przebudzenie nie mogło być w większym stopniu zaskakujące. Ujrzałam przy sobie Freda, Deaksa, Roga i Brimiego. Odpoczywali sobie spokojnie, jakgdyby przychodzenie do pokoju śpiącej przyjaciółki i rozkładanie się na jej łóżku i dywanie nie było niczym nadzwyczajnym.

W zasadzie wielokrotnie budziliśmy się w swojej obecności, bądź budziliśmy siebie nawzajem, lecz to pierwszy raz, gdy cała gromadka najzwyczajniej w świecie rozłożyła się wokół mnie.

-Witam w moich skromnych progach.- zaśmiałam się.- Jak było, która jest godzina?

-Czternasta.- odpowiedział John. Jakie on ma piękne włosy... Ich kondycja jest z pewnością lepsza od moich!

-Nigdy nie śpię tak długo, zresztą to wy powinniście być padnięci, tymczasem siedzicie tutaj.- nawet jeśli lubiłam sen, to normalnie nie sypiałam do tej godziny. Istne marnotractwo dnia! Widocznie całe zmęczenie z ostatnich tygodni w końcu dało o sobie znać.

Prawdę powiedziawszy, miałam ochotę pobyć przez chwilę sam na sam z Deakym, lecz wiedziałam, iż chłopaki prawdopodobnie przeznaczą wolny czas na odpoczynek.

-Zgodnie stwierdziliśmy, że mamy w sobie dużo weny. Zmęczenie poczeka, chcemy dopracować nowe kawałki, a ty nam w tym pomożesz, kochanie.- odparł Freddie, prawie spychając mnie z łóżka. Jak zwykle usiłował wbić się na honorowe miejsce.

-Cóż za zaszczyt!- podnieciłam się na samą myśl. -Dajcie mi sekundę na przebranie!- w tempie błyskawicy, zabrawszy pierwsze lepsze ciuchy, wkroczyłam do łazienki. Chlusnęłam na twarz zimną wodą, umyłam zęby, jak zwykle plamiąc umywalkę pastą oraz wsunęłam się w jasno jeansowe dzwony, glany i moją ulubioną, obszerną, czarną bluzę z logo Queen. Mogłam w niej chodzić dwadzieścia cztery na siedem, dosłownie. I w zasadzie prawie tak robiłam.

Po pięciu minutach byłam gotowa, a chłopcy czekali już z instrumentami, wykluczając rzecz jasna perkusję.

-No dobrze, musimy więc dopracować sekcję basu w ,,Death On Two Legs" oraz urozmaicić brzmienie gitary co będzie również twoim zadaniem, Cas.- polecił Bri, który miał w zwyczaju mieć plany na wszystko.

Moja Bohemian Rhapsody Where stories live. Discover now