1 stycznia 1975
Otworzyłam oczy, zbudzona trzaśnięciem drzwi, gdzieś z dołu. Przetarłam ślepia i spojrzałam na zegar. Było w pół do ósmej, do pokoju powoli wdzierały się promienie zimowego słońca.
Czułam się bardzo, ale to bardzo przybita.
Z początku nie wiedziałam z jakiego powodu.Przecież nawet pomimo niewyspania, powinnam radośnie zbiec na dół, albo wparować do pokoi- często urządzaliśmy sobie takie pobudki.
Niestety, usłyszawszy warkot silnika, przypomniałam sobie o telefonie z policji.
Natychmiast poderwałam się z łóżka, w celu wyjrzenia przez okno.
Gdy ciemne plamki, spowodowane gwałtownym zrywem, ustąpiły, dostrzegłam Rogera za kółkiem czarnej Rose.
W innych okolicznościach, zapewne zachwycałabym się nad tym, jak burżuazyjnie prezentuje się lśniący, czarny samochód na tle bielusieńkiego śniegu.
Rog jeszcze nie odjechał. Wpatrywał się smętnie w przestrzeń, trzymając obie ręce na kierownicy.
-Roger!- otworzyłam okno.
Brak reakcji, zagwizdałam.
Chłopak w końcu mnie usłyszał, spojrzał do góry i uśmiechnął się. Ja też to uczyniłam, wiedząc, iż muszę dodać mu otuchy.
Blondyn spuścił w dół okno samochodu.
-Nie mam pojęcia o co chodzi, ale nie jestem zadowolony, że przerywają mój pobyt tutaj.- zdobył się na kolejny uśmiech.
-Sprawa jest już wyjaśniona, więc to pewnie jakaś błahostka. Pały lubią czasem pozawracać głowę.- zacytowałam słowa pewnego gburowatego chłopca z mojej klasy. Tak, właśnie tego, który dostał w pysk od Taylora- Czekamy na ciebie z kolacją, więc wracaj możliwie najwcześniejszym samolotem!- dodałam, ostatni raz posyłając mu uśmiech, by po chwili zniknąć za oknem i usłyszeć jak odjeżdża.
Rzuciłam się na łóżko z głośnym jękiem.
-Czego wy od niego, do jasnej cholery, chcecie. W dodatku pierwszego stycznia!- wyrzyłam się na policjantach, przywołując w myślach obraz niemieckiego komendanta.Dzień był z grubsza smętny- rozmowy się nie kleiły, śmiech był przytłumiony.
Brakowało rechotu Rogera, jego uniesionego z emocji głosu, którego słyszałam nawet z sypialni.
Jakiekolwiek zejścia na wesołe, prozaiczne tematy, wydawały się zbrodnią. Bo kogo obchodzi, że zupa była przesolona, czy że nad ranem do ogrodu wbiegła sarna, gdy nie wiadomo, co się dzieje z Taylorem...i gdy wciąż przeżywałam fakt, iż Bri sięgnął po alkohol...
Niepewność i to pieprzone oczekiwanie, zżerały nas od środka, staraliśmy się jednak normalnie funkcjonować.
Razem z Deakym, zabraliśmy się za gotowanie. Postanowiliśmy przygotować przystawkę ze smażonego sera. Czyli z resztki prezentu świątecznego Johna.
I to jakoś...podziałało.
Musieliśmy trochę uciszyć śmiech...może w tej chwili to nie wypada?
Ponieważ w chacie, w przeciwieństwie do podwórza, panował straszny skwar, miałam na sobie krótkie spodenki przykryte koszulą z krótkim rękawem, którą dostałam w prezencie od basisty.
Jako, iż nie była włożona do spodni, sięgała do połowy uda. Kilka miesięcy temu wstydziłabym się tak pokazać. A teraz? To ostatnia rzecz o jakiej pomyślałabym, wybierając taki strój.
![](https://img.wattpad.com/cover/210221645-288-k794349.jpg)
YOU ARE READING
Moja Bohemian Rhapsody
FanfictionMuszę to zrobić, muszę.- myślałam. -Hej, co Ty robisz?- zaśmiał się chłopak o pudlastej czuprynie. -Zawsze chciałam ich dotknąć. Nawet nie wiesz ile fanek o tym marzy. -Serio? -Jestem absolutnie poważna. Zaśmiał się. -To czemu nie dotykałaś ich wcze...