Rozdział 7

3.6K 89 1
                                    

Pov. Hope

Czując dziwny niepokój, otworzyłam powoli oczy. Gdy mój wzrok przystosował się do ciemności, zaczęłam rozglądać się po nieznanym mi pokoju. Gdzie ja do kurwy jestem? Od razu gdy zlokalizowałam drzwi próbowałam jak najszybciej się do nich zbliżyć. Z wielką nadzieją nacisnęłam na klamkę. Co mnie zdziwiło, ale także i ucieszyło drzwi się otworzyły. Niepewnie wyszłam na korytarz.

-Pierdziele, nie stać ich tu na prąd?-sapnęłam, gdy znowu przez przypadek się o coś potknęłam.

Nagle poczułam nieprzyjemny dreszcz, który przeszedł mi po plecach. To nie wróży nic dobrego. Podtrzymując się najbliższej ściany zaczęłam iść przed siebie, przy tym się dookoła rozglądając.

-Hope!

-Mike? Mike! Gdzie jesteś?-krzyknęłam rozpoznając głos brata.

-Hope tu jestem!

-Gdzie? Nigdzie Cię nie widzę!

Nagle zauważyłam kilkanaście metrów przed sobą jasne światło. Bez chwili namysłu zaczęłam biec w tamtym kierunku.

-Hope, proszę uratuj mnie!

-Już idę braciszku!

Będąc blisko płaczu wbiegłam do pomieszczenia. Uspokajając trochę swój oddech zaczęłam wypatrywać brata.

-Mike?-wyszeptałam, gdy zobaczyłam przed sobą braciszka.

-Siostro, nareszcie jesteś-uśmiechnął się, po czym zaczął biec w moim kierunku.

Nie zważając na nic złapałam w ramiona młodszego.

-Tak bardzo za tobą tęskniłam-powiedziałam ścierając łzy.

-Ja za tobą też.

-Nic Ci nie jest? Nie masz żadnych ran?-spytałam z troską.

-Nie-uśmiechnął się lekko, ale po chwili mina mu zrzedła-Hope musisz uciekać on tu już jest.

-Mike kto tu jest? O co chodzi?

Chłopak nie zdążył mi odpowiedzieć, bo upadł na podłogę nieżywy. Zawyłam z bólu, po czym objęłam braciszka i zaczęłam się z nim kołysać.

-Mike, braciszku proszę otwórz oczy, nie zostawiaj mnie-powtarzałam dławiąc się łzami.

-Oh moja droga on już nie żyję-zaśmiał się nagle jakiś głos.

Szybko podniosłam głowę do góry i dostrzegłam kilka metrów przed sobą jakąś ciemną postać.

-To ty? To ty go zabiłeś!-krzyknęłam.

-Takie życie Hope-odpowiedział lodowatym głosem.

-Nienawidzę Cię!

-Ojoj, ale się tym przejąłem-zrobił "smutną" minę.

-Obiecuję zabiję Cię! Słyszysz, dopadnę Cię!

-Nie sądzę-zaśmiał się chytrze, po czym poczułam niewyobrażalnie olbrzymi ból w klatce piersiowej.

Obraz zaczął mi się rozmazywać, a ostatnie co zobaczyłam było złowieszczo niebieskie spojrzenie zabójcy.

Podniosłam się nagle do siadu, próbując przy tym wziąć oddech. To był tylko sen, tylko głupi nierealny sen. Ścierając nadmiar potu z czoła, spojrzałam na zegar, który wskazywał godzinę dziesiątą trzydzieści. Nieśpiesznie wstałam z łóżka i poszłam do kuchni. Zrobiłam tam sobie owsiankę z bananem i kiwi. Z przygotowanym już śniadaniem poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie, po czym zaczęłam oglądać telewizję. Od porwania Mike minęło już pół roku. Nie udało mi się nic dowiedzieć na temat porywacza, a tylko jeszcze bardziej zagłębiłam się w nielegalnym świecie. Stałam się nawet dosyć rozpoznawalna z tego względu. Co tydzień jeździłam na zawody, a oprócz tego dilowałam narkotykami i co najgorsze zdarzało mi się czasami handlować bronią. Stałam się jedną z najgorszych przestępców w San Francisco.

Przeciągle westchnęłam, po czym poszłam na górę. Weszłam do pokoju i podeszłam do szafy. Po chwili postanowiłam ubrać na siebie białe body z długim rękawem i jasne jeansy. Następnie rozczesałam włosy i popsikałam się mgiełkom. Wzięłam jeszcze czarną torebkę, do której spakowałam telefon, portfel i kluczyki, po czym wyszłam z domu. Wsiadłam do auta i odpaliłam silnik. Nie śpiesznie kierowałam się do mojego miejsca docelowego. Będąc już na parkingu, zaparkowałam na jednym z wolnych miejsc. Wysiadłam z samochodu i powoli kierowałam się w stronę tak dobrze znanego mi grobu.

-Hej mamo, hej tato-wyszeptałam, po czym odpaliłam kilka świeczek.

-Przepraszam, że tak dawno mnie tu nie było.

Usiadałam na ławeczce i nic nie mówiąc wpatrywałam się przed siebie. Nie wiem ile tak tu siedziałam, ale kiedy postanowiłam się już zbierać do domu zaczynało robić się powoli ciemno.

-Tak strasznie za wami tęsknie-powiedziałam ostatni raz, po czym wyszłam z cmentarza.

Gdy byłam już pod domem zadzwonił mi telefon.

-Halo?-odebrałam jak zwykle nie patrząc kto dzwoni.

-Mamy problem-usłyszałam bardzo zdenerwowany głos prześladowcy.

-Co się stało?-spytałam niby od niechcenia, ale tak naprawdę od środka zżerała mnie ciekawość.

-Policja dowiedziała się o tobie. Z tego co wiem za kilka godzin ma Ci zrobić wjazd na chatę. Masz w tej chwili jak najszybciej się spakować i pojechać na lotnisko. Tam na Ciebie będzie czekał ktoś ode mnie. Więcej dowiesz się potem.

-Pierdolisz, jakim cudem policja się dowiedziała?-spytałam trochę nie nadążając.

-Właśnie kurwa nie wiem. Zajebie tego kogoś kto puścił parę z ust-warknął wkurzony, po czym się rozłączył.

Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Pędem puściłam się na górę. Wpadłam do pokoju jak burza i od razu zaczęłam się pakować. W tym momencie dziękowałam Bogu, że kiedyś podkusiło mnie na kupno dwóch dużych walizek. Próbowałam jak najszybciej wkładać wszystkie swoje ubrania jak i ważne rzeczy do walizek. Spakowałam jeszcze do walizki wszystkie ważne dokumenty, kable i ładowarki. Na samym końcu włożyłam jeszcze do swej torby wszystkie oszczędności i laptopa. Będąc już gotowa, próbowałam znieść walizki na dół. Gdy po chwili mi się to udało od razu włożyłam je do bagażnika. Wzięłam torbę do ręki i ostatni raz rozejrzałam się po domu, czy przypadkiem czegoś nie zapomniałam wziąć. Będąc prawie pewna, że wszystko mam zamknęłam drzwi na klucz, po czym podbiegłam do auta. Z niesamowitą prędkością pędziłam po mieście. Kto mógłby mnie wsypać? Jestem pewna, że nie zrobiłby to ani Isaac ani tym bardziej Maya. Więc kto?

-John-warknęłam uświadamiając sobie kim mogłaby być ta osoba.

Gdy byłam już na lotnisku dostałam wiadomość.

Od: Nieznany

Weź wszystkie swoje rzeczy i idź pod główne wejście. Zachowuj się normalnie i nie okazuj paniki ani strachu. Zrozumiano?

Do: Nieznany

Tak

Od: Nieznany

O i zapomniałbym, zostaw kluczyki od wozu i broń w aucie.

Wzięłam głęboki wdech, aby opanować swoje rozszalałe w tym momencie serce.

-Weź się w garść Hope-wyszeptałam, po czym wyszłam z samochodu.

Wzięłam wszystkie swoje rzeczy, po czym zaczęłam iść w kierunku głównego wejścia. Nagle ni stąd ni zowąd pojawił się koło mnie mężczyzna i podał mi potajemnie kopertę. Chciałam przyjrzeć się lepiej nieznanej mi osobie, ale tak jak się pojawiła to tak samo szybko znikła. Nie czekając ani minuty dłużej otworzyłam kopertę. W środku znalazłam bilet, dwie pary kluczy, sporą sumę pieniędzy i liścik.

-Za jakieś pół godziny masz lot do Los Angeles. Oprócz tego w kopercie znajdują się dwie pary kluczy. Jedne są od samochodu, a drugie do domu-przeczytałam cicho pod nosem.

-Miasto Aniołów nachodzę...

***********************************************************************************************


Gra się rozpoczęła skarbie...Where stories live. Discover now