24

3 0 0
                                    

7

Nadchodził już zmierzch. Żaby kumkały jak w strasznym horrorze, a bagno bulgotało. 

Bulg, bulg, bulg! 

Latały nad nim jakieś muchy, komary i wielkie ważki. I śmierdziało strasznie. Dotąd najgorszy zapach, po jakim mój nos wołał o ratunek, pochodził z noszonych przez miesiąc (dla eksperymentu)skarpetek Roberta, ale ten... był milion razy gorszy.

– Fuuj! – Zatkałam nos, Zuzia też. 

Zombik telepał się ze strachu jak osika.

„Osika to takie drzewo, z którego robi się osikowe kołki, co zabijają wampiry raz na zawsze" – powiedziałby pewnie Robert, gdyby słyszał moje myśli. Ale nie słyszał. 

Siedział przy wysokim drzewie, na kępie trawy i na spółkę z Solarem wyjadał pasztet z puszki. Obok niego stały plecaki rodziców, którzy poszli w poszukiwaniu suchych drew na ognisko. Chociaż, jak wyruszali, mieli miny, jakby nie było szans nawet na jednego patyczka. Robert, jeszcze mniamając w buzi jedzenie, wyjął swój mały „Zeszycik potworny", otworzył go i czytał. Miał tam spis wszystkich potworów wraz z opisem, jak je pokonać.

Izarowscy: Apokalipka czyli Julka Dziwadełko i przygody z potworamiWhere stories live. Discover now