Rozdział I, część 1

26 1 0
                                    

    Przez ciemne drewniane okiennice wpadały ostatnie promienie zachodzącego zimowego słońca. Wiatr co chwilę uderzał z coraz to większą prędkością i coraz to innym rytmem w stary, niszczejący się już dom. Stał on na najwyższym klifie w Geiranger w okolicy dzikiej przyrody. Nie rosło tu nic innego oprócz stuletnich drzew sięgających szarego nieba, które było ledwo widoczne przez zakrywające je iglaste korony pokryte białym puchem, a także upiorne nagie gałęzie przypominające szpony demona, chcącego pozbawić duszy każdego zabłąkanego śmiertelnika. Nikt tu nie przychodził. Wokół domu krążyła straszna legenda, która skutecznie trzymała wszystkich z dala. Najbliższe zabudowania znajdowały się pięć kilometrów stąd.

    W pomieszczeniu obitym zgniłymi deskami oprócz pryczy znajdowała się ogromna wiktoriańska szafa, zajmująca powierzchnię całej ściany, która wynosiła około piętnastu metrów. Mimo starości tego pałacyku i jego prawie już znikomej zdolności do mieszkania, wszystko wyglądało na swój sposób dostojnie. Przyszedł. Małą jedenastoletnią Caroline obudziło skrzypienie spróchniałej od stuleci funkcjonowania podłogi. Wcisnęła się ona jak najbardziej w metalowe łóżeczko, na którym spała i na tyle, na ile pozwalały jej łańcuchy, zakryła się szmatką mającą być jej kołderką. Caroline miała bardzo chude ciało. Jej ręce oraz nogi przez ciągłą głodówkę wyglądały jak wysuszone patyki pozbawione nawet grama tłuszczu. Na brzuchu natomiast coraz bardziej rysowały się narządy wewnętrzne. Dziwne było, że dziewczynka jeszcze żyje. Doprowadzona do stanu powolnej śmierci, wiedziała, że nie ma szans na normalne życie. Nikt jej nie znajdzie. Ta świadomość przynosiła ulgę, w postaci nadziei na koniec cierpień. Czarne oczy Caroline wybałuszone niczym rybie, świdrowały upiornie przeszywając Pana życia i śmierci, codziennie nawiedzającego ją nie tylko w koszmarach. Straciła już rachubę czasu. Jaki jest dzień, miesiąc i rok. Miała nadzieję, że nie skończy jak przyjaciółka, którą bardzo kochała. Znały się od szybko utraconego błogiego dzieciństwa. Tanja – bo tak się ona nazywała, została odprowadzona przez Pana do wrót wiecznego spoczynku tydzień temu. Panu bardzo podobała się ta sztuka, zawsze powtarzał, że jest ona przepustką do prawdziwego artyzmu, którego zwykły człowiek nie rozumie. Bardzo go bolała ciemnota ludzka. Tutaj jednak w tym pięknym zakątku mógł oddawać się swoim pasjom bez żadnych przeszkód. Specjalnie założył dziennik uwieczniający swoje działania. Rozpierała go duma. Pan nie jest zadowolony, gdy sztuki pójdą nie tak. Panu się nie przerywa.

17.12.2015

Nadszedł wielki dzień. Tanja. Kocham Tanje. Nie myślałem, że ta mała dziewczyna będzie tak piszczeć. Teraz mogę oglądać ją cichą, grzeczną i w pełnej okazałości. Kocham Tanje. Najpierw wziąłem ją za nogi i z drugiego piętra ciągnąłem po chodach, aż do piwnicy, będącej niegdyś lochami. Na ciele znajdowały się siniaki, stające się krwiakami, a także liczne rany na potylicy zostawiające krwawe smugi na całej drodze ku mojemu raju. Pokój do, którego zaciągnąłem Tanje, był cały wyłożony betonowymi płytami, zarówno na ścianach jak i na podłodze. Jest to dużo lepsze do mycia i nie odchodzi jak panele, gdy nasiąkną dużą ilością płynów. Na środku stał metalowy stół, a wokół niego na ścianach wisiały różne przyrządy od śrubokrętów, młotków, pił po noże, haki oraz obcęgi. W lewym rogu pomieszczenia znajduje się mały przesmyk prowadzący do innego, trochę większego pokoju z średniowiecznymi maszynami do tortur. Posiadam też bardzo ciekawy strój średniowiecznego kata, będącego moją inspiracją i przykładem do naśladowania. Historia nie jest tylko suchymi faktami oraz teoriami do wykucia na przysłowiową blachę.

Najpierw z całych swoich sił wziąłem i przymocowałem Tanje do stołu, żeby nie mogła uciec. Po dłuższym zastanawianiu się co zrobić temu nieprzytomnemu niewinnemu aniołkowi, zacząłem ją szturchać. Kiepsko byłoby, gdyby nie mogła widzieć tego, co ją zaraz czeka. Tych pięknych wypolerowanych narzędzi, ich blasku w świetle zwisającej z sufitu żarówki. Pachnie trochę stęchlizną. Muszę sprzątnąć to cholerne ciało. Mimo zapachów, które dobiegały od innego ciała, praca nie szła najgorzej. Wydała ostatni pisk trochę przechodzący w skowyt jakby wilka. Mieszkanie z dala od ludzi ma swoje plusy.

Z tegoco zostało z ciała Tanji, może zrobię jakiś użytek, jeszcze się zobaczy. Niegłupie by to było, patrząc na to, że aktualnie się ono marnuje wisząc na hakuna ścianie w salonie na parterze. Wygląda trochę jak mięso z wieprza wiszące wsklepie. Dużo ładniejsza kupa mięsa oczywiście. Mam nadzieję, że zanim czegośnie wymyślę to ciało nie rozerwie się pod wpływem własnego ciężaru. W końcuwisi przecież trzymane przez kość karku.


Upiory z GeirangerWhere stories live. Discover now