[3]

43 8 15
                                    


   Około piątej rano uznała, że to nie ma sensu. Leżenie, gapienie w ścianę, ignorowanie drugiego, ciepłego ciała przytulonego do jej pleców. Nie zaśnie, nie uda jej się, będzie się męczyć, bo nie wzięła leków, bo cholerna Gaja leży obok. Wstała z łóżka najciszej jak umiała, ubrała się w cokolwiek co mogła znaleźć w zawalonej łazience i wyszła z mieszkania, nie zamykając go na klucz, nie biorąc telefonu, tylko portfel, by mieć przy sobie trochę kasy. Spacerowała ciemnym miastem, szukając przygody, auta, które ją trzaśnie. Ciekawiej było na ulicach, niż w ciemnych czterech ścianach, które uświadamiały ją, jak bardzo nienawidzi swojego położenia. Jest praktycznie bez pracy, pijaczka, której tylko Honorata jeszcze nie kopnęła w dupę. Może czas zacząć się sprzedawać. Może sama musi skoczyć pod maskę. 

   Znowu zawędrowała do jakiegoś klubu. Pomimo nieludzkiej godziny, ludzi nadal było pełno. Zaśmiała się w duszy, wiedząc, że znowu załata pustkę drinkami i krótką znajomością z jakąś losową osobą. Ominęła parkiet szerokim łukiem, podchodząc od razu do baru. Barmanka spojrzała na nią kotem oka i uśmiechnęła się, a potem, przez kolejną godzinę, na drobne skinienie Bony podawała jej każdy alkohol, jaki sobie upatrzyła. Głośna muzyka wywoływała u niej mdłości, ale zagłuszała też myśli, więc na plus. Wszyscy uczestnicy imprezy śmierdzieli potem, co oznaczało, że siedzieli tu raczej od dawna. Może też nienawidzili własnych domów i woleli stęchły klub. Barmanka oparła się o ladę, wbijając wzrok w tłum kobiet i mężczyzn tańczących do jakiejś polskiej muzyki, choć Bona wiedziała, że kobieta co chwila na nią zerka. 
   – Nie przychodzisz tu często, tak, kwiatuszku? – spytała w końcu, a Bona uśmiechnęła się pod nosem. Jej głos był przesiąknięty ironią i szyderstwem, ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie. 
   – Chyba zacznę – odparła, siląc się na miły ton. Kłamała, po tym dniu nigdy nie postawi nawet nogi w tej dzielnicy. 
   – Kończę zmianę za dwadzieścia minut, chcesz się gdzieś przejść? 
   Bona wiedziała, gdzie ta przechadzka się skończy, ale zgodziła się. Tego właśnie chciała w tym momencie. Pijackiej eskapady do najbliższego hotelu, by potem dać się przelecieć jakiejś babie z klubu. Noc marzeń. Jej życie było masakryczne.


   Wracała do domu w południe, zamroczona, z kilkoma stówami w torebce, które barmanka włożyła tam wychodząc z pokoju. Traktują ją jak dziwkę, chociaż jeszcze nią nie jest. W domu czekała Honorata. Wściekła Honorata, ubrana jak szczur na otwarcie kanału, czyli tuż po pracy. Zdenerwowana i zmęczona, fantastyczne połączenie. 
   – Gdzie ty się szlajasz znowu? – Spytała ostro, podnosząc się ze złożonej już kanapy i doskakując do Bony w kilka sekund. – Czy ja mam ci założyć jakiś chip, żeby pilnować gdzie spierdalasz?! 
   Bona milczała. Nie miała siły odpowiedzieć, jej ciało błagało tylko o tabletki nasenne i ciszę. 
   – Zostawiłaś Gaję samą – znów zaczęła. – Dzwoniła do mnie rano i pytała co zrobić z kluczami. Musiałam się zwolnić z pracy, Bona ty nie jesteś nastolatką, żeby tak się zachowywać! – Honorata złapała ją obiema dłońmi za policzki i uniosła jej głowę, zmuszając Bonę, by na nią spojrzała. – Nie uciekaj z domu bez słowa. Która raz ci to powtarzam, trzeci? Kiedy w końcu mnie posłuchasz, co? 
   Puściła ją, wchodząc do kuchni i biorąc swoją torbę. 
   – Pewnie nic nie jadłaś, a ja nie mam czasu nic gotować. Przyjedź na obiad. – Honia podeszła do drzwi, odwracając się jeszcze na chwilę. – Jak nie przyjdziesz, to sama po ciebie przyjadę. – I wyszła, zostawiając Bonie jej upragnioną ciszę. 


   Bona przyjechała sama. Serce jej kołatało gdy pukała w jasne drzwi. Otworzył Wincenty, chłopak Honoraty. Chyba już nawet narzeczony, Bona nie pamiętała. Wincenty był miły i zawsze się do niej uśmiechał i dawał ciastka, jak miał, bo za słodycze mógłby zabić. Oboje z Honoratą traktowali Bonę trochę jak dziecko i na początku ją to irytowało, ale teraz chyba cieszyło ją, że mogła przyjść i dostanie herbaty i coś słodkiego i uśmiech, którego co prawda często nie odwzajemniała, ale zawsze jakoś w środku doceniała. Weszła do środka, rozebrała się i odwiesiła kurtkę na wieszak. Czuła się jakby były święta, wszystko było uprzątnięte i pachniało ładnie. Nawet Szczur, pies Honi i Winca, nie roznosił wszędzie swojego starego, podziurawionego koca. Honorata zajrzała przez ramię z kuchni, gdzie nadal coś gotowała, i uśmiechnęła się pod nosem, widząc, że Bona jest ubrana w sweter, który kiedyś od niej dostała. Duży, zrobiony z bardzo grubej wełny, różowy sweter. Naprawdę było świątecznie, a był zwykły, szary, styczniowy dzień. 
   Gaja wyszła ze swojej, jak Bona zakładała, sypialni, ubrana w jasnobłękitną koszulę, włożoną po jednej stronie w ciemne jeansy. Włosy sterczały jej na wszystkie strony i wyglądała na zaspaną, ale to tylko dodawało jej uroku. Urok, pff. Gaja była urocza. Bona chciała stąd wyjść. 

   Gaja dostrzegła ją, uśmiechnęła się i podeszła, przytulając Bonę mocno. Bona zastygła, jej ręce zawisły w powietrzu, nie wiedząc co powinna zrobić. Koniec końców opuściła je i stała, przełykając ciężko ślinę. W końcu dziewczyna odsunęła się. Nie odeszła jednak, a złapała Bonę za ramiona i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 
   – Strasznie się wystraszyłam jak obudziłam się bez ciebie. 
   Serce Bony zrobiło salto. To brzmiało źle. To nie powinno tak brzmieć. 
   – Przepraszam – burknęła, bo Gai przeprosiny się należały, zdecydowanie. 
   – Przepraszam nie wystarczy, – zaśmiała się – Liczę na jakąś kolację lub kino w ramach rekompensaty. 
   Bona poczuła się źle. Honorata zawołała na obiad. Było miło, jedzenie było świetne, ale Bona nie zjadła prawie wcale. Przesuwała warzywa z jednej strony talerza na drugą, tocząc w głowach dziecinne wojny między nimi, a tak naprawdę między samą sobą. Marchewka była złoczyńcą, marchewka była małą Boną i właśnie uciekała, by pobawić się w krzakach z Marcelem, a brokuł był mamą Bony, która potem długie godziny krzyczała, że dziewczynki nie bawią się z chłopcami i kazała uczyć się kolejnego wierszyka na pamięć, albo kolejnej piosenki na fortepianie. Marchewka została zgnieciona i zagrzebana pod ziemniakami. 

   Honorata westchnęła, zbierając pełen talerz Bony. Wincenty podsunął jej czekoladę, którą przy okazji skubnęła Gaja, a ona uśmiechnęła się do niego przepraszająco i stwierdziła, że musi zapalić. Wyszła na balkon, opierając się o balustradę i wyciągając zmaltretowane fajki z kieszeni spodni. Drzwi balkonowe uchyliły się, Bona kątem oka dostrzegła Honoratę, która wślizgnęła się do środka i stanęła obok, również się opierając. Milczały chwilę. 
   – Bona. – Zaczęła Honia. – Słyszałam twoją rozmowę z Gają jak przyszłaś. 
   Boni zaciągnęła się mocniej dymem. Według niej to nie była rozmowa, Gaja mówiła, ona się prawie nie włączała. 
   – Pozwalam ci żyć jak chcesz, – kontynuowała – nie namawiam cię na terapię. Nie zabraniam ci picia, chociaż wiesz, że gdybym mogła to zabroniłabym ci alkoholu do końca życia. 
    Bona zaśmiała się cicho, Honorata spojrzała na nią gniewnie. 
   – Chodzi mi o to, – znów się odezwała. Bona dopaliła papieros, zgasiła go, ale nie zmieniła pozycji – pozwalam ci żyć w tym bagnie, chociaż czyni to ze mnie najgorszą przyjaciółkę świata. Jestem paskudna i wiem o tym doskonale, ale nie o tym chciałam z tobą porozmawiać. – Honorata westchnęła głęboko. – Nie waż mi się wciągać w to bagno Gai. Nie wybaczę ci, jeśli to zrobisz. 
   Bona spojrzała na Honoratę, która wpatrywała się w jakiś losowy punkt daleko przed nimi. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, zagryzając wargę. 
   – Twoja siostra jest i zawsze będzie mi całkowicie obojętna. – Odparła, choć gdzieś głęboko, głęboko w środku coś jej mówiło, że wcale tak nie jest. 





nie lubie poczatku ale koncowka calkiem mi sie podoba
powoli wchodzimy w rejony opowiadania, na ktore najbardziej jestem podekscytowana
ok. 1200 slow bez notki. pobijam rekordy
dobrej nocy kochani <3

II Bona II gxg IIDonde viven las historias. Descúbrelo ahora