Otworzyłam i zobaczyłam Louisa. Stał przede mną, już otwierając buzię, żeby coś powiedzieć. O nie, nie ma mowy. Od razu zatrzasnęłam mu drzwi tuż przed nosem. Jednak nie odpuszczał i dzwonił dalej. Może właśnie miała się potwierdzić moja teoria o pistolecie z wodą?Chciałam poczekać, aż sobie pójdzie, ale on ciągle dzwonił, pukał. Zirytowana w końcu otworzyłam.
- To było zajebiście niemiłe, wiesz? - stwierdził, udając naburmuszonego. - Prawie tak samo jak oblanie mnie tą wodą.
Mój sąsiad wyglądał jeszcze gorzej niż przy naszym ostatnim spotkaniu. Pod jego ciemnymi oczami widniały szare cienie, a włosy sterczały we wszystkie strony. Miał na sobie wygnieciony t-shirt z logiem jakiegoś zespołu i starte dżinsy. Zauważyłam też, że w jednej ręce trzymał.. nosidełko? Przyjrzałam mu się lepiej. Drzemało w nim małe, może półroczne dziecko. Miało jasne włoski i różowy smoczek w ustach. Oddychało równo i spokojnie.
On chce we mnie rzucić tym maluchem czy co?
- Tak, wiem, że nie spodziewałaś się takiego widoku - powiedział, widząc, że w milczeniu wgapiałam się w bobasa. - Mam dla ciebie pewną ofertę. Ale najpierw może łaskawie mnie wpuścisz?
- Niby czemu? - spytałam, zakładając ręce na piersi, żeby się trochę zasłonić. Dziwnie było stać przed nim w leginsach i staniku sportowym. Przy naszym ostatnim spotkaniu miałam na sobie piżamę. Ciekawe, co będzie następnym razem.
- Filmik, jak stoję cały mokry przed swoim własnym domem, krąży po Facebooku. Powinnaś mi to wynagrodzić, nie uważasz?
- Nie - odparłam. - To była moja odpowiedź na twoje szczeniackie zachowanie. Jesteśmy kwita - powiedziałam i pomachałam mu ręką. - Na razie, Louis - chciałam zamknąć drzwi, ale je przytrzymał. Miałam dejavu.
- Zdajesz sobie sprawę, że od ciebie zależy los tego dziecka? - spytał, unosząc wyżej nosidełko. - Proszę, daj mi minutę, żebym wszystko wytłumaczył.
- Może jednak sobie odpuścisz, co? - westchnęłam, załamana. Czy jest cień szansy, że ten debil da mi w spokoju pobiegać..?
- W życiu.
Super. Otworzyłam szerzej drzwi. Louis od razu się rozpromienił. Zadowolony wmaszerował do mojego domu.
- Nie wierzę, że to robię - mruknęłam, weszłam do salonu i opadłam na kanapę.
- Ma się ten dar przekonywania - uśmiechnął się krzywo, odstawił nosidełko na podłogę, po czym usiadł na fotelu stojącym na przeciwko mnie.
Czego chciał? Czemu w ogóle przyszedł z tym do mnie? Byłam ostatnią osobą, z którą powinien chcieć się spotkać. I vice versa.
- Masz minutę, a potem przestajesz mnie męczyć - oznajmiłam stanowczo.
- Jasne, jasne - powiedział, po czym ze świstem wypuścił powietrze. - Potrzebuję pomocy w opiece nad Annie - wskazał na bobasa.
- Czyje to w ogóle dziecko? - spytałam, marszcząc brwi. - I czemu akurat ja mam ci z nim pomóc?
- Jest tak jakby moje, ale nie na sto procent..
Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia.
- Że co?
- Możesz dać mi dokończyć? Komentarze i pytania na koniec, proszę.
W odpowiedzi tylko wpatrywałam się w niego w milczeniu, więc zaczął mówić dalej.
- Dziękuję, o to mi chodzi - powiedział, po czym odchrząknął. - No to może zacznijmy od początku. Wczoraj rano chciałam iść do skrzynki po pocztę, a przed moimi drzwiami stało nosidełko z dzieckiem. Był jeszcze ten liścik - Louis wyciągnął z kieszeni dżinsów złożoną karteczkę, położył na dłoni, a potem wyciągnął w moją stronę. Wzięłam ją i zaczęłam czytać:
YOU ARE READING
Count on you
Teen Fiction"Proszę, zaopiekuj się nią. Ma na imię Annie. Porozmawiam z Tobą niedługo, muszę chwilę odetchnąć. Kocham Was" - Trochę nie nadążam - przyznałam. - Na początku byłem pewien, że ktoś chce mnie wrobić - kontynuował Louis. - Albo że to jakiś głupi żar...