3. Zabieram moje dziwne mąki

28 3 0
                                    


Zanim wyszłam, zdążyłam jeszcze pobiegać, trochę się pouczyć i zrobić obiad. Ubrałam t-shirt, a na niego ogrodniczki. W końcu coś, w czym można wyjść do ludzi.
Moja głowa cały czas była zaprzątnięta myślami o dzisiejszym poranku. Nadal nie wiedziałam, czy podjęłam dobrą decyzję. Prawdę mówiąc, strasznie się stresowałam. Ledwo wyszłam z domu. Jednak przekonywała mnie świadomość, że to, co proponował Louis naprawdę mogło rozwiązać część moich problemów. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Ustaliliśmy, że pojedziemy do sklepu, żeby kupić potrzebne rzeczy dla Annie. Dokładnie o szesnastej, czyli umówionej godzinie, przeszłam przez furtkę ogrodową posiadłości Reynoldsów. Louis nie zauważył mnie, bo grzebał pod maską auta.
- Hej - przywitałam się, co wystraszyło go na tyle, że podskoczył i uderzył głową o pokrywę. Naprawdę próbowałam, ale nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- Bardzo zabawne - warknął, odwracając się w moją stronę. Miał na sobie podkoszulek, a na głowę włożył okulary przeciwsłoneczne, które podtrzymywały część niesfornych kosmyków opadających na czoło. - Wszystko się pieprzy. Nawet samochód! - powiedział, oparł się o auto, a po chwili w całej siły uderzył w nie pięścią. O, komuś tutaj chyba pogorszył się humor.
- O co chodzi? - spytałam, chwytając się pod boki.
- Moi rodzice przyjeżdżają w następnym tygodniu i chcą zobaczyć, jak mi idzie w pracy, której nie mam.
- Straciłeś robotę? A myślałam, że to ja jestem nieogarnięta.
- Nie straciłem, tylko jeszcze.. nie miałem okazji jej poszukać. A zresztą nieważne. - mruknął.
- Dobra, wsiadaj - uciął temat. - Może teraz ruszy. Annie siedzi w środku, ale jest dość..
W tej chwili rozległ się płacz.
- Usiądę obok niej z tyłu - bardziej oznajmiłam, niż zaproponowałam, po czym weszłam do auta. Kilka minut próbowałam uspokoić małą. Potrząsałam grzechotką czy pośpiewywałam jej coś. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, że mleko dla niej zostało nalane do dziecięcej buteleczki.
- To kupiłem na szybko wczoraj - powiedział Louis, kiedy już wsiadł, wskazując głową na naczynie. - Mam też jakąś kaszkę, ale nie wiem, czego jeszcze potrzebuje - dodał, westchnął i mocno trzasnął drzwiami. W jednej chwili wszystkie moje starania wobec Annie prysły: przestraszyła się i zapłakała na nowo.
- Gratuluję - rzuciłam w stronę Louisa, kiedy odpalał silnik. - Możesz na chwilę przestać być taki wkurzony?
Samochód ruszył. Kilka sekund później byliśmy na drodze do sklepu.
- A jak byś się zachowywała na moim miejscu? - sapnął. - Życie mi się wali, nie wiem, na czym stoję.
- Jakoś rano miałeś lepsze podejście.
- Bo moi starzy nie chcieli mnie jeszcze odwiedzać - uznał ponuro. - I nie rozumiałem powagi sytuacji.
- Ty nigdy nie rozumiesz powagi sytuacji - stwierdziłam.
- Skąd możesz wiedzieć? Znasz mnie trzy dni - prychnął.
- A ty już zdążyłeś powierzyć mi opiekę nad dzieckiem, które nawet nie wiadomo, czy jest twoje. Sam nie widzisz, co robisz. Nie wiem, ile ja to jeszcze zniosę - dodałam pod nosem, ale chyba(na pewno)to usłyszał.
- Nie rób z siebie takiej świętej.
- Co proszę? - powiedziałam, spoglądając na niego w lusterku. Założył już okulary na nos, więc nie do końca mogłam rozszyfrować wyraz jego twarzy.
- Pomagasz mi tylko dlatego, że zaoferowałem ci kasę i pierdoły do tej twojej uczelni.
- Ja przynajmniej na jakąś idę - odgryzłam się. Byłam wściekła. Nie mogłam uspokoić Annie, a ten idiota psuł mi humor.
- Widzisz, o tym mówię. Jesteś strasznie przemądrzała. Eddie też o tym wspominał.

- Eddie jest twoją prywatną wróżbitką czy może spotykacie się bardziej prywatnie i dlatego tak bardzo wierzysz w jego każde słowo?

- Jest moim przyjacielem.

- To czemu go tutaj nie ma?
Nie wiem, czy tak go to zabolało, czy po prostu skończyły mu się argumenty, ale przez resztę drogi nic nie mówił. Annie w końcu przestała płakać i z zainteresowaniem znowu chwyciła grzechotkę.
- Idź kupić potrzebne rzeczy - przerwał ciszę, kiedy zaparkowaliśmy. Odwrócił się w moją stronę i włożył mi do ręki gotówkę. - Weź Annie ze sobą. Ja muszę zadzwonić.
- Ale jak to? Ja nie dam rady jej pilnować i robić zakupów jednocześnie. Myślałam, że mi pomożesz.
- Jezu, po prostu to zrób - stwierdził ze zniecierpliwieniem w głosie.
- Posłuchaj mnie uważnie - ostrzegawczo uniosłam palec do góry. - Jeśli nie będziesz współpracować, to nic z tego nie wyjdzie. Ogarnij się i przestań być chamem.
- To ty mnie posłuchaj. Zrób, co ci mówię i zamknij się w końcu - powiedział, ściskając telefon w ręce i patrząc na mnie zniecierpliwiony. - To takie trudne?
- Nigdy nie powiedziałam, że będę na każde twoje skinienie. Jestem tu, bo zależy mi na czymś ważnym, więc przestań tak do mnie mówić.
- Nikogo nie obchodzą te twoje studia, a tym bardziej mnie - rzucił, odwracając wzrok. - W każdej chwili mogę znaleźć kogoś innego, kto nie będzie mnie zasypywał swoimi złotymi myślami.

Count on youWhere stories live. Discover now