Pedro Torres oddychał chrapliwie przez nos, bynajmniej nie ze zmęczenia. Był wściekły to mało powiedziane, on po prostu dyszał nienawiścią. Do tej oszustki Yvonne, która okazała się niegodna wszystkiego co jej ofiarował. Dostała mnóstwo pieniędzy, markowych ciuchów i innych atrakcji aż w nadmiarze, a i tak zdradziła swego prorektora w najgorszy możliwy sposób. Zapomniała czym jest lojalność wobec ręki, która ją karmi! A teraz leżała martwa u jego stóp, ukarana za swoją zdradę. Martwa raczej do niczego mu się by nie przydała, zwłaszcza że musiał odnaleźć Salem, a następnie tak przemówić jej do rozumu, by nigdy nawet nie próbowała się buntować.
Przywołał do siebie Negrito, niezawodnego w takich sytuacjach jak obecna i nakazał mu pozbyć się ciała Yvonne Delacroix.
– Już z nią skończyłem – oznajmił sucho, zamierzając jak najszybciej odnaleźć niepokorną wnuczkę i doprowadzić do jej ślubu z Velazquezem.
Już otwierał drzwi, nie poświęcając więcej swej uwagi martwej Yvonne, gdy raptownie się zatrzymał i odwrócił głowę w kierunku mężczyzny od brudnej roboty.
– Nikomu nie odpowiadaj, jeśli zostaniesz zapytany o moją wnuczkę i jej nieobecność na własnym ślubie. Jeśli masz ochotę dożyć jutra, po prostu tak będziesz kombinował, żeby szybko okazało się, że pannie młodej dolega jedynie drobna niedyspozycja.
– Sraczka? – Negrito domyślnie pokiwał głową, gdy zawijał trupa w dywan.
– Cokolwiek, byle zabrzmiało na tyle wiarygodnie, że ocali to ci skórę ! – Pedro przewrócił oczami i wyszedł, trzaskając drzwi.
Negrito aż nazbyt wiele razy widział jak kończy się nieposłuszeństwo wobec el Patron, więc nie zamierzał mu podskakiwać i szybko uwinął się z zadaniem jakie tamten mu wyznaczył. Potem się przebrał, zawsze tak robił po skończeniu roboty. Nie lubił wykazywać braku profesjonalizmu w swojej pracy, bo w końcu Torres płacił mu za efekty, nie za myślenie. Negrito zarabiał na życie dojeżdżaniem opornych i pozbywaniem się ciał, o ile zaszła potrzeba, jeżeli tylko z człowieka coś zostawało do zbierania...
Znał się na swym fachu i nigdy nie nawalał, aż do teraz, gdy Salem zwiała ponownie.
"Co ta dziewczyna ma w głowie?" – pomyślał, pakując własny zadek do auta.
Już drugi raz musi sprowadzić jedzę do domu! No ale służba nie drużba!
Ciekawe, dokąd tym razem dała dyla? To naturalne nie jest problem Negrito, by martwił się przyczynami, którymi kierowała się Salem Torres, uciekając po raz kolejny.  Głupia dziewucha i tyle w temacie!
El Patron nie daruje jej zniewagi, bo nie potrafił nikomu okazać współczucia. W Branży to niedopuszczalne okazywać słabość. Każdy musiał znać swoje miejsce i nie podskakiwać.  Przynajmniej nie w rażący sposób...
I Negrito znał własne miejsce w szeregu. Był jednym z podwładnych Pedra Torresa, wykonywał bez szemrania każdy jego rozkaz. Siedział za kierownicą auta i przeklinał na czym świat stoi, głupotę Salem.  To przez nią musiał ruszyć tyłek z wygodnej kanapy, zapomnieć o chwili spokoju i kobiecym towarzystwie w dzień wprost stworzony do lenistwa. Na niebie ani jednej chmurki i tylko brakowało chłodnego piwa z zamrażarki, bo koszula aż lepiła mu się do ciała...
Negrito znowu zaklął, przemierzając rozległe tereny Kolumbii, miejsca działalności zawodowej Zmory. I naprawdę bolał go zadek, co było skutkiem wielogodzinnej jazdy bez chwili odpoczynku. A niech tę Salem gęś kopnie, że też musiała urwać się z własnego ślubu! Musiała,  cholera jasna !
Ile wymówek nagadał, ile bzdetów wymyślił, byle tylko goście weselni uwierzyli w bajeczki o niedyspozycji panny młodej...
Niech on ją dorwie! Swoją drogą,  to ciekawe,  że przepadła bez śladu jak kamień w wodę.
– Gdzieś być musi – mruknął do siebie Negrito, zatrzymując auto, którym podróżował.
Zasłużył na odpoczynek - coś zje,  wypali fajkę i rozprostuje zesztywniałe gnaty. Dopiero potem ruszy w dalszą drogę i niech się dzieje, co chce.

***
– Czy mogę zobaczyć się z Salem? – Juan Velazquez udawał zaniepokojonego stanem zdrowia swojej narzeczonej.
W istocie, troszkę zaniepokojony to on był. Nie tyle odwlekającym się w czasie ślubem,  co zniknięciem ojca. Zwierzył się ze swoich obaw Torresowi  - z tego,  że to nie było podobne do Alberto,  znikać tak nagle i bez zapowiedzi, gdzie i dokąd się udaje i kiedy wróci. Miałby opuścić ślub syna?
– Niemożliwe – dodał Juan na koniec swego przydługiego monologu.
– Jeśli Alberto się nie zjawi na czas, zaczniemy bez niego – stwierdził lakonicznie Pedro. – Dość już mam kłopotów...
Starszy z mężczyzn umilkł,  gdy uświadomił sobie,  jak zabrzmiały jego słowa.
Pospieszył więc z wyjaśnieniami,  że Alberto zawsze będzie mile widzianym gościem w willi Pedra i jeśli pan młody niepokoi się zniknięciem ojca, to Torres każe wypytać dyskretnie, czy ktoś widział zaginioną owieczkę ...
" Ja ci dam owieczkę, ty stary pryku!"  – złość na Pedra,  który ciągle kombinował jak koń pod górę sięgnęła zenitu w Juanie,  po usłyszeniu pogardy i szyderstwa ukrytego pod płaszczykiem chęci niesienia pomocy.
Chociaż... Do głowy Juana zawitała pewna myśl. Przecież w ten sposób,  jeśli przeprowadzi wszystko  tak, jak trzeba...
Plan pozbycia na Zmory, wytłumaczenia zniknięcia ojca knowaniami Pedra i małżeństwo z Salem,  byle przejąć teren i władzę należącą do starego, mają spore szanse na powodzenie...

Miłość jak narkotyk ( ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz