Rozdział 18

227 10 17
                                    

  Myślę, że naprawdę otwarcie się na coś nowego nie jest złe. Jednak fakt, że muszę otworzyć się jednocześnie na coś nowego i starego - nie ułatwia zadania. Niektórzy mówią, że dobrą książkę czyta się tylko raz, bo później nie przeżywa się tego tak samo, jak na początku. Jest w tym trochę prawdy.
Wydaję mi się, że historia z tamtych wakacji jest właśnie, jak ta dobra książka, której drugi raz się nie czyta.

Poprawiłam swoje czarne rurki i tego samego koloru zwiewną bluzkę z lekkim dekoltem w serek. Założyłam swoje czarne adidasy i brązowy płaszcz. Końcówka marca nie była za ciepła. Niecierpliwie wyczekiwałam na maj, kiedy pogoda jest piękna, a temperatura idealna. Chwyciłam czarną torebkę  i wyszłam z pokoju, idąc do Sary, która uważnie coś tłumaczyła zaciekawionej Lenie.

— Przemoc rodzi przemoc kochanie. Wystarczy, że po ciśniesz jej tymi tekstami, a zamknie tą swoją plastikową mord... Buzię — poprawiła się, przez co Uśmiechłam się. Mile było widzieć je znowu razem.

— Skarby moje — powiedziałam, nalewając sobie trochę wody do szklanki. — Musimy już lecieć. Dawno cię w przedszkolu nie widziano i dzieci pewnie szaleją na wieść, że wracasz — po moich słowach, dziewczyna szeroko otworzyła oczy, jakby przypomniała sobie, że właśnie czegoś zapomniała. Szybko ruszyła po swój płaszczyk. Jak na trzy latkę jest bardzo samodzielna, jednak musiałam jej pomóc ze względu na jej rączkę.

  Zatrzymałam auto pod przedszkolem i pomogłam dziewczynce z niego wyjść.  Raźnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Weszliśmy razem do budynku i podeszliśmy do szafki dziewczynki. Zaraz po przebraniu, kilka dzieci rzuciło się z krzykiem w jej stronę i zaczęło ściskać. Cieszyłam się, że ma tu jakiś kolegów i koleżanki. Dałam jej buziaka na pożegnanie i patrzyłam, jak biegnie ze zgrają dzieci do zabawek.

— Hej — usłyszałam za sobą, więc się obróciłam. Posłałam szczery uśmiech Karolinie i też się z nią przywitałam. — Dzieci nie mogły się doczekać na powrót Leny. Jak u ciebie? — westchnęłam przeciągle i obróciłam się w jej stronę.

— A wiesz mogłoby być lepiej, ale nie narzekam. — oznajmiłam na co posłałam mi słaby uśmiech — Słuchaj. Sprawa ma się tak, że prawdopodobnie teraz odbierać Lenę będzie Dawid. Tak tylko mówię, żeby nie było problemów — na moje słowa dziewczyna pokiwała głową, że rozumie.

— Dostał prawa? — pokiwałam głową na znak, że tak przez co dziewczyna głośno westchnęła.

— Niestety. Miał ją przez dwa tygodnie. No mogłam się do niej zbliżać dopóki nie mieli wypadku. — wskazałam na dziewczynkę, która miała na swojej rączce opatrunek.

— Jak długo musi mieć to?

— Nie jest to jakieś wielkie stłuczenie. Lekarz mówił, że około dwóch tygodni i ściągniemy — uśmiechnęłam się w stronę blondynki kiedy ta ręka pokazał mi, że dzieci rysują po jej opatrunku.

— No cóż. Będziemy uważać na jej rączkę.

— Będę się zbierać. Muszę wrócić do pracy i pogodzić się z tym wszystkim — uniosłam ręce do góry i pożegnałam się z dziewczyną.

Trzeba było ruszyć dalej. Nie mogłam stać w miejscu wiecznie, zastanawiając się co by było gdyby, lub uciekać na koniec świata. Stało się. Dawid dostał prawa. Ja popełniłam błąd, wracając tu, lecz wydaje mi się, że tym dam choć trochę normalne życie Lenie. Ważne jest to, aby miała tatę. Oczywiście lepiej by było jakby to wszytko inaczej wyglądało, ale nie możemy wiecznie narzekać.  Życie toczy się dalej. Nigdy nie wiemy co się stanie za miesiąc, tydzień, dzień, godzinę, minutę. Trzeba pogodzić się z tym co mamy i starać się nauczyć żyć.

Kilka tamtych dniWhere stories live. Discover now