Rozdział 3: Wyjątkowość to tylko przeszkoda

75 4 2
                                    

Oderwałam kawałek świeżej bułki przyniesionej ledwo co z piekarni i zanurzyłam go w gorącym kompocie. Pieczywo poddało się temperaturze i zmiękło. Mój ostatni posiłek w domu właśnie tak wyglądał – kilka kęsów bladej bułki zatopionej w truskawkowym soku.  Tata w milczeniu spożywał swoją owsiankę. Wbijał łyżkę w talerz z zawrotną prędkością skupiając się na otwartym oknie. Nie spojrzał na mnie ani razu. Nie miałam pojęcia dlaczego – może po prostu bał się, że rozklei się zbyt szybko, przez co będzie mi ciężej wyjechać. A może po prostu nie miał ochoty na mnie patrzeć. Po prostu tego nie robił.

Zegar wybijał kolejne sekundy nad wyraz głośno. Zielona tarcza powieszona w kuchni zataczała kolejne okręgi. Odeszłam od stołu i umyłam kubek, a potem uśmiechając się łagodnie, opuściłam pomieszczenie. Ledwo powstrzymałam się od płaczu. Nie tak wyobrażałam sobie nasze pożegnanie. Nigdy nie byliśmy blisko, ale jego obojętność mnie dotknęła. W końcu był moim ojcem.

Zawsze sprawował rolę głowy rodziny – solidnego konara z głębokimi korzeniami, stąpającego po Ziemi ze stoickim spokojem. Ale po śmierdzi mamy, jedynej osoby, która potrafiła wzbudzić w nim chęć do okazywania uczuć – stał się chodzącym kamieniem. Głównie wychowywali mnie dziadkowie – dopóki żyli. Kiedy i oni odeszli z tego świata, musiał zrezygnować z całodniowych dyżurów w placówce szkoleniowej i skupić się na własnym dziecku. Nie wychodziło mu to dobrze, ale ciągle się starał. Dlatego nie rozumiałam, czemu zachowywał się w taki sposób.

Ostatni raz spojrzałam na swój mały pokój i chwytając w rękę walizkę, zamknęłam za sobą drzwi. Nie powiedział nawet „do widzenia”. Nie odwrócił głowy na dźwięk otwieranego zamka. Siedział na swoim ulubionym krześle i kończył śniadanie. Zupełnie jakby to był zwyczajny dzień.

Samotna łza zatonęła w zaczerwienionym policzku. Powoli sturlałam się po schodach i wyszłam na zewnątrz. Gigantycznych rozmiarów limuzyna iskrząca się w słonecznym świetle już na mnie czekała. Szofer – ubrany w srebrny frak, widząc moją wątłą sylwetkę, automatycznie opuścił swoje miejsce i zabierając ode mnie walizkę, otworzył tylne drzwi.

- Zapraszam, Panno Flackwood – wskazał bym usiadła na siedzeniu pasażera i zatrzasnął za mną wrota. W środku wyglądało równie luksusowo, jak i na zewnątrz. Biała skóra widniała nawet na podłodze. Bałam się, że mogę coś zniszczyć więc w jak najbardziej delikatny sposób, usiadłam na obiciu. Szofer zapalił silnik i ruszył pędem przed siebie. Prędkość była naprawdę zawrotna. Nie minęła chwila, a znajdowaliśmy się poza granicami miasta. Pędziliśmy prosto idealnie gładką drogą, wyprzedzając pojedyncze samochody wlekące się prawym pasem.

Nigdy nie wyjeżdżałam poza mury Londynu. Podróże były drogie, tak samo jak i paliwo więc zazwyczaj tylko urzędnicy mieli środki na wyjazdy. Nigdy też nie widziałam jak wygląda życie poza zamieszkałym obszarem. Teraz jednak mogłam się przekonać – długie pasy zieleni ciągnące się wzdłuż autostrady przeplatały się w wyspami iglastych lasów. Wszystko wyglądało tak pięknie – nienaruszona natura rzeczywiście przyprawiała o zawroty głowy. Wlepiłam twarz w szybę i liczyłam mijane chmury. Nawet niebo było jakieś bardziej błękitne.

- Przepraszam – powiedziałam cicho, a szofer otworzył przeźroczystą kratkę dzielącą jego stanowisko od mojego.

- W czym mogę Pani służyć? – jego głos był zachrypnięty, ale przyjemny. Przypominał trochę tatę, gdy po raz pierwszy mówił „dzień dobry” po dobrze przespanej nocy.

- Za ile będziemy w placówce?

- Właściwie – spojrzał przez przednią szybę – To już jesteśmy. Proszę zobaczyć – pokazał palcem na ogromny, oszklony biurowiec.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 20, 2014 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

TŁUMACZKAWhere stories live. Discover now