Koszmar

1.6K 29 6
                                    

Siedziałam na komisariacie i kończyłam pisać raport. Ten dzień był koszmarny, zaczął się o czwartej rano, a kończył o drugiej następnego dnia. Marzyłam o krótkim urlopie, ale jako młoda detektyw, nie miałam szans. Mimo że każdy mnie przyjął, jak do rodziny, to nie dawali mi forów. Mój partner dawał mi niezły wycisk. Praktycznie robiłam samą brudną robotę. Nienawidziłam tego i coraz częściej plułam sobie w twarz, że jednak nie zostałam technikiem kryminalistycznym. Czemu? Stwierdziłam, że jako detektyw bardziej przyczynię się do ulepszenia świata. Mimo tego mogłam w każdej chwili pójść do komendanta i prosić o przeniesienie, ale za dużo z tym roboty i z tego, co mi było wiadomo, to musiałabym przejść szkolenia, które zajęłyby mi z pół roku. 

― White! ― odwróciłam się, za mną stał mój partner, który dopiero co przekroczył trzydziestkę. Miał busz ciemnych włosów, wyrzeźbioną szczękę i mimo że jego ciało nie robiło jakiegoś wielkiego wrażenia, to wyglądał naprawdę świetnie. Lubiłam go, miał w sobie coś takiego, że nieważne co by się działo, to potrafił mi poprawić humor. Rozmawiał ze mną, pytał co u mnie i tak dalej. Doceniałam to. ― Mam dobre wieści. Możesz wrócić do domu i do pracy masz się wstawić pojutrze. ― uśmiechnęłam się blado. ― Wezwę Cię w nagłym wypadku. Jednak na ten moment, możesz iść się wyspać. 

― Mam nadzieję, że to nie żart, bo jeszcze godzina i padnę jak mucha. ― mężczyzna się zaśmiał, mówiąc, że nawet mnie odwiezie do domu. Ucieszyłam się, bo nie uśmiechało mi się iść na pieszo. Niby miałam prawo jazdy i własny samochód, ale akurat wtedy on po mnie przyjechał, bo pilnie musieliśmy jechać na miejsce zbrodni. 

Pod moim domem byliśmy kilkanaście minut później. Podziękowałam Nathanowi i wysiadłam z auta. Weszłam do mieszkania i od razu poszłam pod prysznic, a po nim od razu udałam się do łóżka. Ułożyłam się wygodnie na łóżku i zamknęłam oczy. 

Z moich oczu leciały łzy, patrzyłam na Jordana, który leżał w kałuży własnej krwi. Ten psychopata go postrzelił, on nie mógł umrzeć. Nie z mojej winy! To przez to, że nie potrafiłam stawić czoła mordercy moich rodziców, on umierał. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego, nie po tym, co razem przeszliśmy. Szczerze wolałam być na jego miejscu, zrobiłabym wszystko, tylko po to, aby ich wszystkich ochronić. Jedyne co zrobiłam, to zasłoniłam go własnym ciałem, czekałam na kolejne strzały, które padły, ale nie odczułam żadnego bólu...

― Kocham Cię Izzy, pamiętaj o tym. zaczęłam bardziej płakać, wołałam o pomoc, ale nikt się nie ruszył. Każdy przyglądał się nam z obojętnością; nikogo nie obchodziło to, że Jordan umierał. 

Zaczęłam krzyczeć, próbowałam zatamować krwawienie, ale nie dałam rady. Jordan po dłużej chwili się wykrwawił, odszedł na zawsze. Miałam go już nigdy nie zobaczyć, nie przytulić ani pocałować. To był koniec, nasz koniec. 

Obudziłam się zalana łzami. Rozejrzałam się dookoła, to był tylko sen, byłam zdezorientowana, bo od dobrych kilku lat, nie męczyłam się z koszmarami, nawet w pewnym momencie zapomniałam o niektórych sprawach. Czemu to wróciło? Nie chciałam się już leczyć z tęsknoty za nim, chciałam żyć normalnie i jak najmniej wspominać tamten okres. Nawet gdy gadałam z bratem i przyjaciółmi, to nie pytałam o niego. Chciałam zapomnieć, tak, jak pewnie on to zrobił.

########

Witam Was bardzo serdecznie w II części! 

Z góry chciałam zaznaczyć, że w tej książce będzie nieco kryminalistyki, dlatego bardzo Was proszę o wyrozumiałość, do tej pory nigdy czegoś takiego nie pisałam!

Rozdziały będą pojawiać się we wtorki, czwartki i soboty!

Dziękuję i zapraszam do czytania, gwiazdkowania i komentowania!

~ Sue Valentino

SŁONKO, TO PRZEZNACZENIEWhere stories live. Discover now