Rozdział V. Rivan

162 28 50
                                    

Na widok Diego Rivana dopadł nagły napad śmiechu. Krztusząc się gwałtownie, upuścił na kolana łyżkę, brudząc tym samym swoje najwygodniejsze spodnie, lecz nie przejął się tym w najmniejszym choćby stopniu. Chichotał tak bardzo, że nim zdołał się opanować, oczy zaszły mu łzami.

– Dzień dobry – wykrztusił wreszcie, ocierając powieki. – A cóż to się wydarzyło?

– Ash mnie obudziła – wymamrotał w odpowiedzi półelf, zanurzając w owsiance widelec, który przez pomyłkę wziął zamiast łyżki.

– Chyba jej się to nie udało – stwierdził Lucjan, dosiadając się do nich z szerokim uśmiechem na twarzy. Wymienili z Rivanem rozbawione spojrzenia. – Ocknij się, stary. Jesz widelcem.

Rivan znów zaczął się śmiać, a że pechowo akurat miał usta pełne owsianki, jego koszula również przestała należeć do najczystszych. Wreszcie zlitował się nad przyjacielem, wstał, pobiegł po łyżkę i wrócił, zanim Diego zdążył choćby zaprotestować.

– Trzymaj. – Podetknął mu sztuciec pod nos. Kilka kolejnych minut spędził na obserwowaniu przyjaciela, który, o dziwo, zdawał się w ogóle nie przejmować swoim ubraniem. Stopniowo rozbawienie Rivana zmieniało się w irytację, bowiem zamiast płonąć ze wstydu, półelf najzwyczajniej w świecie jadł śniadanie. Wreszcie nie wytrzymał i odezwał się głośno, uprzednio uderzywszy pięścią w stół. – Diego, na perły, zdajesz sobie sprawę, że siedzisz tutaj w piżamie, prawda?

– Rivanie. – Zapytany odchrząknął cicho, niedbałym wzrokiem zmierzył własny strój, po czym ze znużeniem kontynuował swą wypowiedź. – Drogi Rivanie, gdybyś zechciał sobie przypomnieć, do której klasy należymy, być może obiłby ci się o uszy nasz status w Kolegium. Szóstoklasiści niejednokrotnie posuwają się do różnorakich dziwactw, a mimo to nikt się z nich nie naśmiewa. Dlaczego? Otóż, drogi Rivanie, nie są na tyle głupi, aby z nami zadzierać. Dlatego też zamilcz, proszę, i pozwól mi dokończyć owsiankę – zakończył, po czym bezczelnie wyszczerzył zęby w jego stronę.

W istocie, trzeba było przyznać, że Diego miał absolutną rację. Ostatni rocznik nader często robił coś ekstrawaganckiego, a jednak nie ściągał na siebie uwagi. Zdaje się, że powszechnie uważano, iż taka po prostu była powinność szóstoklasistów.

– Przestaniesz się kiedyś wygłupiać z tymi eleganckimi słówkami? – warknął, zły z powodu celnej uwagi przyjaciela.

– Sądzę, że na to pytanie sam potrafisz znaleźć odpowiedź. – Półelf wzruszył ramionami, kończąc śniadanie. – Życzę ci miłych zajęć. O ile pamiętam, Pikiety mają dzisiaj zajęcia w terenie. Lucjan, mam nadzieję, że napisałeś tę przemowę na dyplomację.

– Cholera – jęknął Lu, chwytając się za głowę. – No, najbliższe dziesięć minut zapowiada się dość interesująco.

– Proszę o oklaski dla Diego, geniusza, który nieznanym nikomu sposobem zdołał zapamiętać plan lekcji – głos Rivana ociekał sarkazmem. Wstał, nie pożegnawszy się nawet, po czym wyskoczył przez stołówkowe okno, wykonując przewrót w powietrzu. Uwielbiał się popisywać i nigdy nie przepuszczał okazji do zaprezentowania swoich umiejętności.

Nie tracąc czasu, ruszył w stronę lasu, gdzie odbywać się miały dzisiejsze zajęcia. Wymijanie tych wszystkich przykrytych dywanem opadłych liści korzeni oraz rosnących licznie niskich gałęzi w błyskawicznym tempie przypominało osobliwy taniec o niezwykle skomplikowanym układzie kroków. Między rozmytymi drzewami majaczyły namioty rekrutów, wkrótce jednak ów kolorowe plamy zniknęły, ustępując miejsca nieprzeniknionej gęstwinie. Dzień był pochmurny, zatem jesienne liście przybrały burą barwę, wprawiając cały las w stan niejakiego przygnębienia.

DircandWhere stories live. Discover now