Rozdział XVIII. Ash

90 17 18
                                    

– Otrząśnij się wreszcie z tego, ty tchórzliwe strachajło – wymamrotała, dysząc ciężko. Dopiero obudziła się po koszmarnym śnie, w którym wpatrywała się w nią upiornie wyszczerzona twarz Kła.

Była wściekła na samą siebie. Gdy przepłukała usta, w wyplutej wodzie ujrzała ślady krwi. Zacisnęła palce na krawędzi balii, aż zbielały jej kłykcie. Puściła ją nagle z cichym jękiem, ponieważ ujrzała w wodzie swoje naznaczone odbicie. Gdy podchodziła do parapetu, ubrana stosownie do dzisiejszej inicjacji rekrutów, na jej udręczoną twarz wpełzła maska obojętności, wygładzając zmarszczone brwi. Nie była jednak w stanie ukryć sińców pod oczami oraz przeklętego kła, który widniał na jej policzku, pomimo że przez cały ranek usiłowała zamaskować go pudrem.

Nagie drzewa rzucały na polanę cienie, przypominające Ash złowrogie pęknięcia. Mimo to widok był cudowny, oszroniona trawa skrzyła się w promieniach słońca, przypominając wszystkim o nadchodzącym zimowym balu, tradycyjnie organizowanym w pierwszą pełnię tej pory roku. Nie mogła doczekać się nocy pełnej beztroski, jednej z niewielu w całym jej życiu. Tańce, jedzenie, muzyka, wspaniałe stroje, słowem wszystko, co przypominało elfce dom. Uwielbiała czuć się pięknie w skomplikowanych fryzurach, niepraktycznych sukniach i pantofelkach.

Dzisiaj jednakże odgrywać miała silną wojowniczkę, dla której Dircand stał się błahy. Powtarzała to sobie w drodze do namiotu poławiaczki. Musiała szybko zająć myśli czymś innym niż Kłem. Zmusiła się, by zatrzymać swoją rękę, unoszącą się do mrowiącego policzka. Nie będzie tego dotykać. Zamiast tego kontynuowała schodzenie po ścianie z zaciśniętymi w determinacji zębami. Na perły, tak bardzo chciała pozbyć się tego metalicznego posmaku z ust!

Ukradkiem rozejrzawszy się, czy na pewno wszyscy rekruci jeszcze śpią, podeszła do namiotu i przejechała palcami po płachcie wykonanej z porządnego, choć prostego materiału.

– Wstawaj, Villie – nakazała cicho.

Tak jak podejrzewała Ash, dziewczynka miała mocny sen. Elfka z westchnieniem sięgnęła ręką do jednej z wielu swoich kieszeni po czerwoną perłę, podebraną z kufra sali treningowej. Posiadanie takowej poza zajęciami nie było do końca zgodne z zasadami, lecz czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Ostrożnie rozjarzyła magię i, machnąwszy palcem, skierowała jej strużkę przez szparę wejścia ku nagiej stopie.

Krzywy uśmieszek zawitał na moment na twarzy Ash, gdy do jej uszu doleciał spanikowany pisk. Nie tracąc rezonu, zgrabnie odskoczyła kawałek dalej, ponieważ tuż przed nią pojawiło się ostrze toporka, ściskanego przez żylastą dłoń. Broń wbiła się w trawę wraz z warknięciem Villie.

– Nie masz nic przeciwko trenowaniu o tej porze.

Dziewczynka jęknęła gardłowo, przecierając lewe oko.

– Właściwie to...

– To nie było pytanie, młoda – wtrąciła Ash. – Chodź. Przejdziemy się nad jezioro. O tej porze nie powinno być tam nikogo.

Poza Diego, dodała niechętnie w myślach. Na pewno biegał, znowu zużywając do cna pomarańczową perłę. Zdecydowanie za mało spał, ale nie przeszkadzało mu to, póki uzupełniał siły czarami. Nie było to zbyt mądre, ale Ash nic nie mogła zrobić – wraz z Rivanem próbowali mu to wyperswadować dziesiątki razy bez najmniejszych rezultatów.


Specjalnie wybrała okrężną drogę, by sprawdzić kondycję poławiaczki. Ku jej zadowoleniu trucht nie zmęczył dziewczynki ani trochę, co znaczyło, że sporo ruszała się w domu. Być może chciała zostać zwyczajnym żołnierzem, zanim pojawiła się ta tajemnicza magia. Pradawna moc była zdecydowanie czymś, co mogło odciągnąć Ash od pogrążania się w błocie własnej przeszłości, dlatego też z każdym kolejnym krokiem elfka zdawała się odzyskiwać wigor.

DircandWhere stories live. Discover now