V

798 109 31
                                    

Lekki wiatr smagał jego twarz. Spojrzał na zegarek w telefonie.

Szybko zejdzie.

Chuuya po raz kolejny przekonał się, że kobietom nie należy przesadnie ufać. Zasada ograniczonego zaufania wreszcie znalazła swoje zastosowanie gdzie indziej niż w seksistowskich żarcikach emerytów spod pobliskiego baru. Otarł rękawem pot z czoła. Nawet słońce było dziś przeciwko niemu. Ziewnął i odchylił głowę do tyłu. Lecący samolot przecinał wzdłuż błękitną płachtę nieba. Chłopiec wyobraził sobie jego pasażerów. Roześmiane twarze dzieci, kłócący się dorośli, stewardesy w swoich przylegających spódniczkach ze srebrną tacą przyszytą do dłoni nicią zarobku.

A co jeśli oni wszyscy staną się przemieszaną breją z krwi i kości? Żałosne skomlenie będzie ostatnim, co wyjdzie z pełnych ust kobiet, ateiści poczną się modlić, drżącym głosem błagając Wielkiego o litość. Będą słyszeć krzyk, nie wiedząc nawet czy to ich własny. I gdy będzie już po wszystkim, tam na dole ktoś zwróci strawę obok porzuconej dziecięcej zabawki. Smród przypalonej skóry będzie go nawiedzać przez całe życie.

Ogniki w oczach chłopaka ustąpiły miejsca panice. Nawet przed samym sobą Chuuya nie przyznałby się, jak bardzo boi się latać. Pewne rzeczy po prostu nie są dla ludzi, o czym przekonał się na własnej skórze.

- Cześć.

Nawet nie musiał się odwracać, by wiedzieć, kto jest właścicielem głosu.

- Czego tu chcesz?

- Hej spokojnie, to mój dom – szatyn roześmiał się, ukazując szereg białych zębów.

Ta nagła zmiana zachowania Osamu wydawała się Chuuyi co najmniej niepokojąca. Na przełomie godziny z ponurego popiersia stał się, można by rzec, normalnym nastolatkiem. A może to tylko maska, jedno z wielu oblicz lalkarza? Powiadają, że wariaci są wśród nas, bliżej niż mogłoby się wydawać.

- Póki co dobrze się bawią. Chyba jeszcze tu trochę posiedzisz.

Nakahara nadął policzki i powoli wypuszczał z nich powietrze. Mógł teraz leżeć na kanapie ze świeżo zakupioną konsolą w ręku, wbijać nowe rekordy.

Szlag.

- Może się przejdziemy?

- Gdzie niby? Daj spokój i nawet nie próbuj mi się podlizywać. Na moją sympatię trzeba sobie zasłużyć, a jedyne na co ty zasługujesz to zasadzenie ci kopa w dupę.

- Jaki tsundere...

- Nie nazywaj mnie tak! I przestań czytać tyle mang, bo źle na ciebie działają – fuknął niższy.

Dazai obrócił się na pięcie.

- Może nie wygląda, ale ogród tutaj jest naprawdę duży – rzekł, ignorując docinki kolegi. - Może by ci nawet było chłodniej, gdybyś się trochę ruszył, ale skoro nie chcesz... W takim razie siedź sobie sam. Tamci tak się wciągnęli w wspominki, że szybko nie odejdą od stołu. Widziałem nawet, że w grę weszło jakieś wino...

Powolnym krokiem, ruszył w stronę domu. Gwizdał pod nosem melodię z teleturnieju, który ostatnio widział w telewizji.

Sprowokuj ofiarę i czekaj, aż sama rzuci ci się w zęby.

- Czekaj.

Osamu obejrzał się przez ramię. Na jego twarzy już malował się triumf.

- Przejdę się z tobą, tylko błagam nie każ mi siedzieć na tej ławce ani minuty dłużej. Błagam.

GOOD BOYS - Soukoku AUWhere stories live. Discover now