Rozdział 8. Ukłucie

146 9 2
                                    

– Granger, chcąc, by Wywar Nieśmiałości był silniejszy, należy dodać DWA kamienie księżycowe, a nie jeden! Gdyby odwrócono działanie okroska brunatnego za pomocą...

– Na miłość boską, Nott! Dwa kamienie księżycowe to ZA DUŻO! Chyba że chcesz całkowicie zamknąć się przed światem zewnętrznym! A odwrócenie działania okroska nic nie da!

Kolejne korepetycje skończyły się parę chwil wcześniej. Wraz z Teodorem wyszliśmy z klasy na ciemny korytarz, oświetlany jedynie blaskiem pochodni przy drzwiach, kłócąc się o Wywar Nieśmiałości. Już nawet nie pamiętałam, od czego zaczął się nasz spór. Ważne było to, że rację miałam ja, nie Nott.

Ślizgon prychnął, zatrzymując się. Zrobiłam to samo i wsparłam ręce na biodrach.

– A Fidelis Groud to co? – spytał Teodor. – Napisał książkę na temat eliksirów powodujących zmiany w mózgu...

– ...po czym kilka miesięcy później zamknięto go w Mungu na oddziale dla chorych umysłowo – wtrąciłam z pogardą.

– Granger, tobie za to mózg rozrzedziło – stwierdził czarnowłosy chłodno.

– Wolę mieć rozrzedzony mózg, niż nie mieć go wcale – odparowałam.

– Granger!

Westchnęłam ze zniecierpliwieniem, w duchu gratulując sobie riposty.

– Już? Wykrzyczałeś się? – warknęłam.

– Ile jeszcze razy powiesz, że nie mam mózgu? – syknął wściekle. – Albo nazywasz mnie nadętym, albo...

– Stwierdzam tylko fakt, zresztą bardzo trafny – przerwałam mu.

– GRANGER!

I wtedy po raz kolejny zrozumiałam, że przesadziłam.

Z jednej strony Teodor sprawiał wrażenie bardzo opanowanego, spokojnego, niekiedy nawet cichego. Z drugiej jednak momentami był naprawdę porywczy. Szybko się denerwował, a z tego, co zauważyłam – głównie na mnie.

Zwłaszcza kiedy z uporem maniaka twierdziłam, jaki jest on tępy.

Postąpił krok w moją stronę, ja za to cofnęłam się. Bądź co bądź, miałam jedynie pięć i pół stopy wzrostu, zaś Teodor – ponad sześć. W dodatku w tamtej chwili wyraźnie widziałam w oczach chłopaka gniew. Może nie tak wielki jak wtedy, kiedy po raz pierwszy przestraszyłam się tego czarnowłosego Ślizgona, ale był tam. Doskonale go dostrzegałam.

– Znowu podskakujesz, a tego nie lubię – warknął chłopak, sprowadzając mnie tym samym na ziemię.

Prychnęłam, zakładając ręce na piersiach. Uniosłam wysoko głowę, ostentacyjnie wzrok kierując na ścianę po prawej.

– Wisi mi to i powiewa – odrzekłam dumnie.

– O Slytherinie, weź ją ode mnie.

– Już ci mówiłam...

– Mam gdzieś Gryffindora!

– A mnie nie obchodzi twój Slytherin!

– JESTEŚ ŻAŁOSNA!

– A TY BEZNADZIEJNY!

– Przepraszam?

– CO?! – krzyknęliśmy wspólnie z Teodorem do właściciela tego niskiego, a jednocześnie dość subtelnego – jak na męski – głosu, który przerwał naszą kłótnię.

Gdy tylko ujrzałam ową... istotę, ledwo zdusiłam okrzyk.

Kilka cali nad podłogą unosił się perłowobiały duch. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, przecież w Hogwarcie było mnóstwo zjaw, gdyby chłopak nie wyglądał na zmarłego w moim wieku, a na lewej stronie jego twarzy nie widniały ślady po... oparzeniach? Nie dość, że musiał on umrzeć, mając maksymalnie siedemnaście lat, to jeszcze w straszliwych męczarniach. Rany były srebrzyste, wyraźnie odznaczały się na perłowobiałej postaci ducha. Skóra w niektórych miejscach wyraźnie odchodziła od ciała. Chłopak posiadał owalną twarz o w miarę łagodnych rysach i wystający podbródek. Nad niewielkimi oczami znajdowały się grube brwi. Włosy były w nieładzie, a na wysokim czole widziałam sporo dość głębokich zadrapań.

Jeden jedyny wyjątekWhere stories live. Discover now