9.

261 18 22
                                    


   To niemożliwe jak czas szybko leci. Dopiero co udało mi się oswoić z przejściem do wydziału, a już jestem jego integralną częścią. Duże zasługi ma w tym ekipa, z którą pracuje. Są naprawdę dobrzy w tym co robią i świetnie się nam pracuje razem. Nawet z moim partnerem. Halstead od tamtego wieczoru nie wrócił już do naszej wspólnej przygody. Dobrze, bo nie wiem czy znów miałabym na tyle tupetu aby mu ściemniać.

Miesiąc to szmat czasu. W zależności jak na to patrzeć. Jak dla mnie nie tak dużo, ale dla sprawy... Nie możemy się pochwalić wynikami. To chyba najbardziej wkurza Voighta, który właśnie gada z kimś przez telefon. Moje biurko jest na wprost jego biura i widzę jak przechadza się w te i z powrotem co rusz odpowiadając i gestykulując. Dilerzy wciąż panoszą się na ulicach Chicago przemycając coraz większe działki amfetaminy, heroiny czy innego gówna, które potem ląduje w rękach dzieciaków i innych ćpunów.

- Chyba nie jest za dobrze - wskazałam na sierżanta mówić do partnera. Jay lekko odwrócił głowę, ale wiedział co tam się dzieje. Pracuje w tej jednostce już ponad osiem lat. Zna Voighta jak mało kto.

- Głowna truje mu głowę za tych dilerów. Panoszą się od kilku miesięcy i Hank był ich ostatnią nadzieją - wyznał. - Jeśli on ich nie potrafi złapać, marne szanse mają inni.

- Ale niby co ma zrobić? Iść do nich i przywitać się jak ze starymi znajomymi?. - To głupie, że oczekują od sierżanta niemożliwego.

- W zasadzie mógłby - Jay zamyślił się.

- O co masz na myśli?. - Niestety nie otrzymałam odpowiedzi. Z gabinetu jak burza wybiegł sierżant. Kazał nam się zbierać. Nie wiedzieliśmy gdzie i po co, ale nikt nie protestował.

Pojechaliśmy na teren niedaleko Englewood. Mieściły się tam sklepiki ,bary i inne tym podobne miejsca. Voight wyszedł z auta i sam zmierzał do jednego z budynków. Chciałam iść za szefem, ale Jay mnie przytrzymał.

- Co się dzieje?

- Jak mówiłaś. Idzie pogadać ze starymi kumplami. - Był zły, rozczarowany i zaniepokojony tym co widzi. A ja nie rozumiałam. Czyżby sierżant miał tam wtykę. Jeśli tak, to dlaczego tak ostentacyjnie idzie z nią porozmawiać. To wszystko wygląda nie za dobrze. W dodatku był sam. 

- Powiesz mi czy mam się sama domyślić? - zapytałam w końcu po kilku minutach niezręcznie ciszy. Wpatrywałam się w wejście, a Halstead na pozór spokojnie pił kawę. 

- Hank nie był zawsze takim gliną jak teraz - oznajmił zaciekawiając mnie. - Był moment kiedy grał na dwa fronty, znaczy dla siebie i dla siebie. - To miało być dla mnie jasne, ale takie nie było - Po odsiadce...

- Voight był w więzieniu? - to już był porządny szok.

- Tak. Przez krótki czas. Potem wyszedł dogadując się z wewnętrznym.

- Donosił? - Jezu z kim ja pracuje?

- Nie do końca. Nigdy nie donosił na swoich. Policjantów zawsze trzymał w obronie. - Jay spojrzał na moją zniesmaczoną mine. - Nie postrzegaj go przez pryzmat tego co ci powiedziałem. Hank to dobry glina i jemu możesz zaufać jak mało komu. - dodał. Przytaknęłam. Ale wciąż myślałam o tym co powiedział. 

Chwilę później Hank wrócił. Dał znak do odjazdu i ruszyliśmy w kierunku Little Village.  Tam wysiedliśmy i przygotowaliśmy szturm na jedno z domów przy głównej ulicy. W nasze ręce wpadł John Cat. Wysoki blondyn o niebieskich oczach. Aryjska uroda mylnie sugerowała, że jest Niemcem. Był Polakiem, który chciał dorobić się na obczyźnie kradnąc i sprzedając dragi. Był bardzo wygadany gdy przewoziliśmy go na posterunek. Bluzgał jak mało kto, także w ojczystym języku. Na chwilę się zamknął, gdy Hank wrzucił go do kojca z siatki nieszczącego się w garażu na terenie posterunku.

- Posiedzisz tu trochę. - warknął na niego. Byłam zaskoczona tym gdzie zostawia więźnia, ale nie miałam zbyt wiele czasu na rozmyślanie o tym. Zadzwonił mój telefon i to co pokazał wyświetlacz nie spodobało mi się.  Odeszlam kawałek dalej aby nikt nie słyszał o czym rozmawiam.

Wróciłam na górę. Byłam w lekkim dołku po tym co usłyszałam. Nie umknęło to uwadze Kim. Rzuciła mi pytając spojrzenie. Może gdybyśmy były same powiedziałabym jej prawdę. Kim i ja stałyśmy się dobrymi koleżankami. Nie wiem czy to przyjaźń bo ciężko mi to ocenić. Raczej nie miałam nigdy przyjaciółki. Ze wszystkiego zawsze zwiarzałam się mamie. Jednak chciałabym powiedzieć komuś kto nie jest w to wymieszany osobiście. Kim byłaby świetna, ale cóż. Jesteśmy pracy więc pokrecilam tylko głową i dodałam uśmiech w stylu jest okay. Usiadłam za biurkiem zastanawiając się co robić. Spojrzałam na gabinet szefa. Siedział waptrzony w monitor. Czy powinnam mu powiedzieć? Innego wyjścia nie mam jesli chce być fair. On chyba wie co to dyskrecja.

- Jay - szepnełam. Partner podniósł na mnie wzrok. - Mówiłeś, że Voight to jedyna osoba, której mogę zaufać i o nic się nie martwić.

- Zawsze nam powtarzał "Mówcie mi prawdę żebym ja mógł kłamać za was" - wyznał. Przyjrzał się mi badawczo - Dlaczego?

- Nie ważne - odparłam. Wstałam i z determjnacją podeszłam do drzwi gabinetu. Zapukałam i otwarłam je. - Można na słowo. - Przytaknął więc weszłam do środka.

Po kilku godzinach zeszlismy na dół. Cat siedział na ławce ze spuszczoną głową. Gdy tylko nas usłyszał wstał na równe nogi i znów zaczął bluzgać.

- Zamknij się - uciszył go Voight trzaskajac w klatkę jak zły treser w cyrku. - Posłuchaj mnie uważnie. Masz dwa wyjścia. Zaczniesz gadać i wtedy dostaniesz szansę na normalną cele. Albo daje będziesz szczekał po swojemu a wtedy zostanie Ci tylko wykopać sobie dołek. - Ten zwrot mnie zaniepokoił. Po tym co usłyszałam od Halsteada wydawało mi się to bardzo realne. Jednak wciąż byłam po stronie szefa. Szczególnie po naszej rozmowie.

Cat wciąż klął i wydzierał sie. Nie wiem czy sierżant rozumiał cokolwiek, ale chyba ten gość myślał, że nie. I że nikt go nie zrozumie. Bardzo się mylił.

- Powtórz jeszcze raz to co powiedziałeś o jutrzejszej wymianie. - rzuciłam nagle budząc sensację wśród zebranych. Cat był wstrząsniety, że zrozumiałam co mówił. Sierżant spojrzał na mnie zaskoczony.

- Co powiedziałaś?

- Powiedziałam żeby powtórzył - wyjaśniłam tłumacząc moje słowa na język, który znają.  - Nauczyłam się polskiego zaraz po tym jak zaczęłam pracę w Chicago - dodałam.

- Rozumesz go?  - zapytał Atwater stojący za mną.

- Tak. Jutro odbędzie się jakaś wymiana. Nie wiem gdzie, bo pewnie nie chciał używać nazw ulic, ale mówił, że będzie to pod naszym nosem.

- Suka! - krzyknął nagle Cat.

- Może i tak, ale za to jaka sprytna - odparłam znów w jego ojczystym języku. - A teraz grzecznie powiedz, gdzie i o której jest ta wymiana.

- Nic Ci nie powiem - krzyknął. -  Nie dowiesz się nigdy!

- Okay. - westchnęłam. - Sierzancie puścmy go -   zaproponowałam.  - Połowa dzielnicy widziała jak go zgarneliśmy. Jeśli wyjdzie jego koledzy wykopią mu dołek. I pomogą się zakopać. - rzuciłam od niechcenia. 

- Nie możecie. - Więzień był przestraszony. Można by było powiedzieć, że robi pod siebie że strachu. Takie płotki jak on zawsze boją się tego, że wyjdą na kapusia.

- My akurat możemy wszystko. - odpowiedział mu Voight. Już miał otwierać klatkę kiedy Cat zaczął sypać.

To be continued...

Shock memories - CHICAGO P.D. FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz