część 1

468 31 217
                                    

Uwaga, jest to 3 część "Serii Strzał", zwieńczenie historii Mersiego i Julka z pierwszej – "Łowcy Walentynek" – oraz Amiego i Jima z drugiej – "Haczyk na heteryka" – i tak jak pierwsze dwie chyba jeszcze można by przeczytać ze zrozumieniem nie po kolei, tak do tej jednak naprawdę polecam zabrać się po zapoznaniu z poprzedniczkami~  

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

      Marceli opuścił budynek poradni małżeńskiej cały w skowronkach, odprowadzony uprzejmymi pożegnaniami wielbiących go przełożonych, współpracowników, a nawet pary, której dzisiaj pomógł, a która jeszcze załatwiała coś z księgową. Przystanął przed pierwszym stopniem schodów i wciągnął nosem świeże wieczorne powietrze, przyglądając się z uśmiechem malowniczemu, barwiącemu horyzont na czerwono-złoto zachodowi słońca, nim z nich zszedł, raźnie wymachując teczką i przewieszoną przez nią marynarką, którą zdjął wcześniej, zostając w koszuli z podwiniętymi rękawami i pasującej do reszty idealnie skrojonego garnituru kamizelce.
      Wrzucił rzeczy do swojego białego punciaka i zasiadł za jego kierownicą, poluźniając krawat pod szyją.

      Instruktor który uczył go jeździć powinien dostać medal za odwagę, ale opłaciło się i teraz nawet wyjechanie z parkingu nie sprawiało mu większych problemów. 

      Gwiżdżąc pod nosem radosną melodyjkę, gładko włączył się do ruchu drogowego, nie obierając jednak drogi do domu, jeszcze nie. Najpierw pojechał po zakupy na weekend, gdyż dzisiaj był przysłowiowy piąteczek piątunio, a gdy wypełnione produktami ekologiczne torby dołączyły do jego teczki na tylnym siedzeniu, podjechał pod jeszcze jeden, specjalny sklep. Wyszedł stamtąd z ostatnią już torebką, niewyróżniającą się na tle innych niczym poza mniejszym rozmiarem, bez żadnego logo ani niczego. Dopiero tak obłowiony, pojechał wreszcie do domu.

      Drugi ze sklepów nie był tak powszechny jak spożywczak, toteż musiał udać się specjalnie do niego w dłuższą podróż, i kiedy wjechał na podjazd niewielkiego domku jednorodzinnego z kawałkiem ładnie ściętego trawnika, słońce zdążyło już zajść. Wziął teczkę, marynarkę oraz torby i jakoś otworzył z tym wszystkim drzwi, a w środku od razu jego nos owiały smakowite zapachy.

       A już myślałem, że sos mi się przypali  powitał go Julian w wejściu do kuchni, obracając do niego z uśmiechem głowę od patelni, w której mieszał drewnianą łychą.

      Lekko niesforne czarne włosy powoli zaczynały potrzebować już fryzjera, lecz wciąż nie zakrywały całkiem gładko wygojonego czoła, pasującego do reszty zdrowej cery. Ciemne oczy ze słodkim pieprzykiem pod jednym z nich błyszczały szczęśliwie na widok ukochanego. Ciut przydługie, czarne spodnie od dresu wraz z luźną, granatową koszulką skrywały szczupłe, ale już nie chude, ładne ciało. Trochę za zasługą siłowni, na którą czasem Peterowi udawało się wyciągnąć jego posiadacza, mimo że ten nie lubił ani jej, ani tak na dobrą sprawę jakoś szczególnie jego, który ciągle go denerwował. A to z kolei denerwowało Marcela, jeszcze bardziej, choć on lepiej sobie z blondynem radził. 

      Dobroń również nie mógł się nie uśmiechnąć na widok najukochańszej istoty, podchodząc, odkładając rzeczy na podłogę przy blacie, na którym Różyc gotował, i witając się słowami:
      – Przepraszam, długie kolejki  oraz pocałunkiem.
      Zamiast aczkolwiek cmoknięcia powitalnego, którego się Julek spodziewał, trzymając wciąż ręce na rączce patelni i łyżce, partner złapał go za brodę i zaczął obdarowywać kolejnymi, coraz to bardziej zajadłymi pocałunkami.

       M-mersi, sos...  zdołał wyartykułować między nimi, na co białowłosy tylko wyłączył palnik i odpowiedział:
      – Jebać sos, przywitaj się ze mną porządnie.  Po czym wpił się w niego nawet mocniej, a Różyc upuścił łyżkę, która lekko zabrudziła panele, i objął go w plecach, chętnie oddając "powitanie".

Seria Strzał 3: Raz złowione szczęście. |boys love short story|Where stories live. Discover now