5:1

104 7 3
                                    

Gotowa do wyjścia zarzuciłam torbę na ramię i ruszyłam w stronę drzwi. Chwyciłam za klamkę, jednak coś zatrzymało mnie w środku. Nie miałam wyrzutów sumienia, nie uważałam też że powinnam przepraszać, nie czułam się winna robić cokolwiek. Wiedziałam dobrze, iż moje odczucia, a raczej ich brak jest absurdalny i krzywdzący, ale nie potrafiłam na to nic zaradzić po latach spędzonych w tym okrutnym świecie. Zupełnie tak jak bym była wybrakowana, niekompletna. Czasem zastanawiałam się jak to jest na prawdę czuć to co jedynie odgrywam. Dużą część swoich wyborów opierałam na tym co uważałam za słuszne, adekwatne, gdyż z większością spraw nie wiązałam emocjonalnego stanowiska. Bazując na ogólnych zasadach moralnych i obserwacji, doskonale orientowałam się w tym, czego oczekiwali ode mnie inni, lecz to co otrzymywali było zależne od tego co ja uznawałam i uważałam za racjonalne. Mimo iż nawet tragiczne konsekwencje moich działań nie robiły na mnie wrażenia, zawsze starałam się kierować jedną zasadą "Nie dokładać swojej cegiełki do cierpienia innych".
Wciąż stałam na korytarzu. Zamierzałam odjeść bez słowa od samego początku...ale z jakiegoś powodu wahałam się. Natsuya na to nie zasługiwał- to oczywiste- ale ja chciałam zostawić ten etap życia za sobą i nigdy więcej do niego nie wracać...
Upuściłam torbę na ziemię i wolnym krokiem wróciłam do swojego pokoju. Z biurka wyciągnęłam kartkę i pióro do pisania. Długo zastanawiałam się nad tym co powinnam napisać, w mojej głowie panowała większa pustka niż na papierze. Po ponad godzinie z trudem zapisałam kilka słów. List położyłam zapakowany w kopercie na łóżku i wyszłam.
Wyjazd planowałam dopiero na popołudnie, gdyż wcześniej musiałam się z kimś spotkać.
- Witaj, koteczku.- powiedział mężczyzna wkładając do ust papierosa.
- Co ty tu robisz? Umawialiśmy się gdzie indziej.
- A co to za różnica? Wiedziałem, że tędy będziesz szła.
- Barry, nie przyszłam z tobą na spacer i nie chcę kłopotów.- wyjaśniłam stanowczo.
- Za grosz wdzięczności...- odpowiedział wypuszczając dym- Tak ładnie ci zapakowałem, że możesz z tym chodzić jak z torebką. Masz.- podał mi zabezpieczone pudełko, a ja dyskretnie przekazałam mu gotówkę.
- To jakaś rocznica?- zapytałam lekko zdziwiona pakunkiem.
- Nie wiem.- powiedział oparty plecami o ścianę ukrytej uliczki.- Dlaczego za każdym razem bierzesz ode mnie jakiś otępiający syf? Przecież tym się nie da dobrze naćpać.- rzucił zadeptując niedopałek.
- ...Uśmierza ból.

Zaraz po tym ruszyłam do stajni zabrać z niej swojego konia, wraz z nim od razu udałam się na w miejsce odjazdu pociągu. Wprowadziłam klacz do o dziwo pustego wagonu przeznaczonego do przewozu zwierząt, w którym postanowiłam pozostać razem z towarzyszką. Wysoka kasztanka była przyzwyczajona do podróży, dlatego zachowywała się bardzo spokojnie, a ja nie obawiałam się być z nią nawet w takim miejscu.
Po przejechaniu ponad 100km zbliżał się czas wysiadki, jednak wcale nie zmierzałam do miasta w którym miałam rozpocząć nowe życie. Czworonoga na noc zostawiłam w pobliskim gospodarstwie, a sama udałam na miejsce przyszłych dyskusji Rady.
Byłam w tym budynku tylko raz i to dawno temu, nie dysponowałam również jego planem architektonicznym, więc poza drzwiami i oknami nie widziałam wielu alternatyw jak mogłabym dostać się do środka. Totalny zmrok otaczający wszystko również nie ułatwiał sprawy. Pamiętałam, że tuż przy ścianie budynku w ziemi było wejście do piwnicy, szczerze wątpiłam że może być ono otwarte, ale liczyłam na łut szczęścia, które wyśmiało mnie w twarz. Nigdy nie miałam go zbyt wiele ale czasem mogłoby przestać ze mnie szydzić, chociaż w tak głupich sytuacjach.
-Cholera...-syknęłam.
Wejście przez główne drzwi byłoby najdurniejszym rozwiązaniem, ale jedyną opcją po za nim było tylko jedno uchylone okno na pierwszym piętrze. Noc była chłodna więc nie dziwił mnie fakt, że wszystkie zostały pozamykane. Nie zwlekając postawiłam stopy na najniższym parapecie, a następnie jedną nogę umieściłam na mocowaniu rynny, a ta zaskrzypiała niemiłosiernie.
- Jeśli sama nie narobię hałasu swoim upadkiem, ten złom zrobi to za mnie.- pomyślałam. Na sekundę cały ciężar ciała oparłam na niestabilnym mocowaniu w nadziei, że nie zawiedzie i odbiłam się podeszwami od niego w stronę malutkiego wbudowanego w ścianę balkoniku. Mimo obsunięcia się nogi zdołałam jedną ręką uwiesić się na pręcie ogrodzenia. Szybko i cicho podciągnęłam się do góry, w końcu lądując we w miarę stabilnej pozycji. Nie tracąc czasu weszłam na balustradę balkonu i przytulona do ściany próbowałam się przemieścić w stronę uchylonego okna. Lewą nogę udało mi się umieścić na jego parapecie, niestety druga wciąż była ramie balkonowej, co zmusiło mnie do ryzykownego przeskoku. Po odzyskaniu równowagi wsunęłam dłoń przez szczelinę i otworzyłam okno wchodząc do ciemnego pomieszczenia. Serce skoczyło mi do krtani, gdy usłyszałam odgłos skrzypiącego za mną krzesła, na którym siedział ochroniarz. Stałam w bez ruchu analizując sytuację, której zwieńczeniem było chrapanie mężczyzny. Odetchnęłam z ulgą, domyśliłam się że drzemki prawdopodobnie były rytuałem, jednak nie omieszkałam sprawdzenia godziny alarmu na budziku przed nim. Do pobudki miałam jeszcze 40 minut, w tym krótkim czasie musiałam znaleźć odpowiednie miejsce na podłożenie przygotowanej bomby wraz z ukryciem timera do niej oraz wydostanie się z posesji.  Nie znałam planu budynku więc znalezienie po ciemku odpowiedniego miejsca na te przedmioty nie było łatwe, szczególnie że musiały w nim pozostać nieodnalezione jeszcze przez kilka dni. Kolejnym bonusem była zależność ładunku od łączności z licznikiem, również zawierającym wybuchową mieszankę, przez co musiały być stosunkowo w niewielkiej odległości. Oczywiście mogłam zabrać bombę już z wbudowanym timerem, jednak miałaby mniejszy zasięg i zajmowała więcej miejsca. Za skrytki upatrzyłam sobie szyb wentylacyjny i miejsce pod schodami, które znajdowały się zaraz przy wejściu głównym. Ładunki nie miały dużej mocy, najistotniejszym ich zadaniem było rozproszenie drażniącego pyłu. Nie zależało mi na demolce, gdyż by odwołać spotkanie wystarczyło już samo wywołanie sytuacji pozornie niebezpiecznej, a nawet jeśli zadbałam aby po eksplozji nie dało się przebywać wewnątrz.
Wiedziałam jakie skutki może przynieść moja samowolka, jednak cały czas miałam w głowie rozmowę Ginjo i Seniora Rady. Kaname to ostatnia osoba, która by potrzebowała mnie, czy mojej pomocy, nie byłam mu do niczego potrzebna, jednak nie potrafiłam zignorować usłyszanych słów. Nawet jeśli w założeniu miał się o tym nie dowiedzieć, chciałam coś dla niego zrobić, udając że chociaż czasem potrafię być użyteczna.
Gdy uporałam się z zamocowaniem ładunków moje 40 minut dobiegało końca, lecz szczęśliwie przypadkiem znalazłam klucz do tylnego wyjścia, dzięki któremu nie musiałam znowu narażać się na ucieczkę przez okno.

Kiedy wróciłam po wierzchowca zaczynało świtać. Słysząc jego donośne rżenie, zrozumiałam że dopomina się śniadania. Natychmiast udałam się po owies, a następnie zajęłam się nakładaniem siana. Lekko znużona nocną wycieczką przykucnęłam przy ścianie boksu i ze spokojem przyglądałam się jedzącemu zwierzęciu, z jakiegoś powodu lubiłam to robić, relaksowało mnie to. Moją uwagę przykuły otwierające się drzwi stajni, w których ujrzałam właściciela.
- Dzień dobry.- powiedziałam.
- Dzień dobry. Panienka tak wcześnie?
- Tak, poczekam aż zje i niedługo będę wyjeżdżać.- odpowiedziałam przygotowując gotówkę aby zapłacić za pobyt.- Proszę.
- Bardzo dziękuję. Jeśli panienka byłaby na tyle uprzejma by mi pomóc nakarmić resztę stajni, z chęcią zaproszę panienkę na śniadanie.
- Oczywiście.
Zaraz po posiłku osiodłałam klacz, z którą podążyłam na docelowy pociąg, tym razem do nowego domu.

Minęły dwa tygodnie, a ja praktycznie nie wychodziłam z kawalerki, cały dzień spędzając bezczynnie w łóżku. Nie byłam świadoma jak bardzo może się na mnie odbić obecna sytuacja i jak szybko stoczę się na dno. Z nikim nie miałam kontaktu, a oprócz zwykłych uprzejmości w sklepie nie rozmawiałam z żadnym człowiekiem. Wyzwaniem było nawet wypakowanie rzeczy po przyjeździe. Widząc dokąd wszystko zmierza, wbrew wszystkiemu zmusiłam się do jakiegokolwiek działania. Udało mi się zatrudnić w recepcji w pobliskim motelu, jednak ledwo po 10 dniach rzuciłam pracę i wróciłam do wegetowania pod kołdrą, w pokoju z zasłoniętymi oknami, odcinając się totalnie od świata zewnętrznego. Cały dzień potrafiłam spędzić bez jedzenia i picia na patrzeniu się w ścianę pokoju, czułam okropny tępy ból obezwładniający moje ciało ale nie potrafiłam określić, z którego miejsca się wydobywał. Mimo trudu jaki mi zadawało wyjście z domu starałam się codziennie doglądać kasztanki pozostawionej na pastwisku u miejscowego chłopa, w końcu to nie jej wina że ma właściciela, który nie potrafi sobie poradzić ze swoimi problemami. Nie umiałam od tak porzucić klaczy, to niezwykle poczciwe i oddane stworzenie, zasługiwało na opiekę. Była prawdopodobnie jedynym powodem, dla którego jeszcze wychodziłam na zewnątrz.

Tego dnia również miałam zamiar odwiedzić Falladę, jednak nie mogłam opuścić nawet progu własnych drzwi. Bestia wewnątrz mnie znów zaczęła szaleć, natomiast przez osłabienie głodówką z trudem z nią walczyłam, dodatkowo starałam się ją zaspokoić tabletkami krwi i narkotykami od Barrego. Kuląc się pod ścianą histerycznie łapałam oddech niemal się przy tym dusząc. Roztrzęsione po ataku ciało wciąż nie wracało do normy, a każde przełknięcie śliny utrudniało poharatane głodem krwi gardło. Wyczerpana zmaganiami, trzęsłam się z emocji i zimna potęgowanego potem spływającym po mojej skórze. Dostrzegając swoje odbicie w dużym lustrze chwyciłam szklankę, którą cisnęłam w jego stronę niszcząc przedmiot i w tym samym momencie popadając w głębszą histerię. Było mi tak źle, nie miałam po co ani dla kogo żyć, byłam bezużyteczna i bezwartościowa... bez nikogo i ...absolutnie sama... zostałam sobie znienawidzonym towarzyszem, lecz przede wszystkim byłam pusta.
Nie chciałam już dłużej ciągnąć tej doskwierającej niedoli, z której ciężarem nie potrafiłam sobie poradzić. Wielokrotnie rozważałam samobójstwo, lecz świadomość o życiu moich rodziców poświęconym dla mnie nie pozwalała mi na to. Wiem, że pragnęli mojego szczęścia do którego z szacunku do nich starałam się dążyć, nawet jeśli sama nie miałam do tego przekonania. Obawiałam się zaprzepaścić to co dla mnie zrobili. Dzisiaj jednak chyba przekroczyłam już wszystkie swoje granice i nawet to czego tak bardzo się trzymałam przez lata nie mogło mnie odciągnąć od chęci wydostania się z tego labiryntu cierpień.
W dłoni trzymałam mały rewolwer bez automatycznego przeładowania. W bębenku było miejsce na 6 pocisków, jednak załadowałam tylko jeden, mogący zabić wampira. Nawet zrozpaczona zdawałam sobie sprawę że dam rady już dłużej tego unikać, a przeciąganie tej udręki nie zaprowadzi mnie do nikąd. Nie chciałam dłużej jak obłąkana tułać się po tym świecie, jednakowoż czując ciężar poświęcenia jakim mnie obdarzono dałam sobie ostatnią szansę i pozostawiłam swoje życie w rękach losu. 5 dla życia 1 dla śmierci. Przyjęłam że jeśli wygra życie, czyli pusta komora, wiedząc że sama nie zrobię z niego użytku ofiaruję je komuś bliskiemu mojemu sercu i w obronie jego istnienia poświęcę własne nadając mu choć odrobinę sensu.
Nim przystawiłam lufę do skroni zrobiłam krótki rachunek sumienia. Bezgłośnie podziękowałam oraz przeprosiłam wszystkich, których zawiodłam, zamknęłam oczy starając się oczyścić umysł i zaczęłam odliczanie.
...1...2... ...3.

Bledding GuiltisWhere stories live. Discover now