Rozdział dwudziesty szósty

787 84 21
                                    

Przez następne kilka dni przygnębienie dawało o sobie znać prawie w każdej chwili i na każdym kroku. Przez to ponura aura zaczynała udzielać się także Ronowi i Hermionie, na co nie mogli dłużej pozwolić, próbując na multum sposobów poprawić przyjacielowi samopoczucie. Co prawda Harry jak zwykle nie chciał zdradzić przyczyny swojego nastroju, więc opierając się na własnym przeczuciu i wspólnych przypuszczeniach, wysnuli teorię, że chodziło, jakże by inaczej, o Malfoya. Najpewniej Harry w jakichś pokrętny, nieznany im sposób, zdołał się do niego jakoś przyzwyczaić, może nawet polubić, ale teraz, wszystkie okoliczności (zwłaszcza wybieranie przez chłopaka absurdalnych dróg w zamku, byleby nie natknąć się na Ślizgona) wskazywały na to, iż byli ze sobą pokłóceni i stąd właśnie całe zamieszanie z cichymi daniami.

— Słuchaj, Harry — podjął Ron z rezerwą, kiedy byli sami w dormitorium. — Nie sądzisz, że trochę dramatyzujesz? To znaczy, nie wiem, co się stało i w ogóle, ale raczej nie warto przejmować się jakąś bzdurą aż tak do bólu. Naprawdę szkoda twoich nerwów, a mnie samemu też jest przykro, jak widzę cię nie w sosie i nie mogę pomóc.

Harry zrobił minę sugerującą, że niezbyt spodobało mu się porównanie Malfoya do "jakiejś bzdury".

— To nie takie proste. — Westchnął Potter z rezygnacją, chcąc choć trochę wygadać się najlepszemu przyjacielowi. — Po prostu Malfoy...

— No właśnie — wtrącił Weasley. — Tym bardziej nie musisz zaprzątać sobie głowy. Niemożliwe, żebyś tak bardzo przejmował się jego głupią opinią, czy o cokolwiek chodziło. Nienawidziłeś go. — Wzruszył ramionami i wrócił do składania prania.

Harry uśmiechnął się ironicznie pod nosem. Czyżby Ron celowo użył czasu przeszłego? Nie mniej najdziwniejsze stało się podobieństwo tejże sytuacji do tej, jaką Harry widział w zeszłym roku we wspomnieniach Snape'a z czasów szkolnych. Wówczas w myślodsiewni ujrzał swoją siedemnastoletnią mamę, rozmawiającą z koleżanką na hogwardzkich błoniach, natomiast Snape przysłuchiwał się dziewczętom, skulony za krzakiem.

— Niemożliwe, że jesteście razem! — Dziewczyna szybko zamrugała ciemnymi oczami. — Nienawidziłaś Jamesa przez siedem lat.

— Nie. Nie do końca — odrzekła Lily.

— Nie. Nie do końca. — Harry powtórzył słowa matki, dźwięczące mu w głowie.

Początkowo Ron wyglądał na zaskoczonego. Niedługo później uśmiechnął się lekko, pocieszająco i ze zrozumieniem kiwnął głową, w milczeniu wracając do swoich sprawunków. Owszem, przyjaźń między jego przyjacielem a wrogiem wydawała się rzeczą nierealną i trudno było mu przywyknąć do tak radykalnej zmiany. Jednak nie chciał wściekać się z tego powodu na Harry'ego, jeszcze bardziej psując mu humor. Określał się mianem przyjaciela, dlatego musiał uszanować każdy wybór Pottera, nawet jeśli go nie popierał.

Ze swoich smętnych przemyśleń, postanowił zwierzyć się siostrze. Ginny jako dobra słuchaczka nie odezwała się ani razu, tylko robiła znaczące miny w czasie monologu brata. Kiedy zamilkł, wywracając oczyma, zabrała głos.

— Zrzędzisz gorzej niż ciotka Muriel — skomentowała z przekąsem. — Niedługo pewnie zaczniesz śmierdzieć tak samo, jak ona. Rozumiem, że ty albo inny ludzie mogą mieć do kogoś uprzedzenia, ale musisz przestać szufladkować ludzi, Ron. Mówię poważnie. — Skierowała w niego ostre spojrzenie, bardzo podobne do tego pani Weasley, kiedy zła jak osa tłumaczyła coś synom. — Nic nie jest tylko białe albo czarne. Czasem coś zależy od punktu widzenia. Weźmy Snape'a. Cała szkoła uważa go za zło, a Dumbledore mu ufa, jak zawsze powtarza tata. Trochę głupie, co nie? Ale tak się zdarza i już, niezależnie czy ci się to podoba, czy nie.

O przebiegłości prawie idealnej | Drarry ✓Donde viven las historias. Descúbrelo ahora