Rozdział trzydziesty

764 73 4
                                    

Mimo uspokajających zapewnień Ginny, że roztrzęsiony Harry dotarł do Wieży Gryffindoru w — co najważniejsze — jednym kawałku, Draco niespecjalnie mógł zachowywać się, ani tym bardziej myśleć normalnie. Nie zazna spokoju, dopóki nie zobaczy go na własne oczy, dopóki nie poczuje przy sobie prawdziwego Harry'ego, bezpiecznego w jego uścisku. Musiał mieć stuprocentową pewność, że z uwielbianym przez wszystkich, włącznie z nim samym, Harrym Potterem było wszystko w porządku. Niestety, musiał odczekać swoje i posłusznie poczekać do rana, co wcale takie łatwe nie było, głównie przez fakt, że Draco bardzo chciał być przy Potterze, lecz nie mógł; w pokoju wspólnym Gryfonów, nie znalazłby dla siebie miejsca.

Leżał w swoim łóżku, beznadziejnie gapiąc się w sufit przy akompaniamencie cichego pochrapywania Goyle'a w sąsiednim rogu dormitorium. Nie chciał nawet snuć wyobrażeń na temat okropieństw, jakie zobaczył Gryfon w miejscu, gdzie zabrał go Dumbledore. I to chyba bolało najbardziej, pewna forma niesprawiedliwości — nie mógł mu towarzyszyć w najgorszym czasie, bo z troski nie chciał nigdzie wyciągać Pottera, doskonale wiedząc, w jak okropnym nastroju się znajdował. Co prawda fakt, że nie był sam, a w asyście Weasleya i Granger trochę pokrzepiał niespokojnego Malfoya. Ale tylko trochę.

Wczesnym, niedzielnym porankiem, gdy tylko Potter otworzył zaspane oczy, pierwszym, o czym pomyślał, to spotkanie z Draco. Widział poprzedniego dnia, zanim wyruszył po horkruksa, jego jawny strach, zatem czym prędzej chciał go pobieżnie uspokoić — pokazać, że on, Harry, na pierwszy rzut oka nie poniósł większych obrażeń. Na długo przed śniadaniem ubrany w świeżo wyprane ubrania, gotów był do wyjścia. Ron przebudzony skrzypem zamykanego kufra spytał przyjaciela, dokąd się wybierał o tej nieprzyzwoicie wczesnej godzinie.

— Malfoy na pewno się martwi. Idę do niego — wyjaśnił Harry bez ogródek, cichutko zbliżając się do wyjścia, nie chcąc obudzić pozostałych.

— W porządku. Wróć na śniadanie — wymamrotał ospale Ron, zanim na powrót przykrył twarz poduszką.

Harry kompletnie nie mylił się, twierdząc, iż Malfoy się martwił. Gwoli ścisłości — sam Draco określiłby swoje odczucia jako dramatyczne zamartwianie się na śmierć, ale nigdy w życiu by tego nie przyznał. Dlatego nie mogąc dłużej znieść bałaganu w swojej głowie, postanowił opuścić wilgotne ściany lochów Slytherinu i powolnym krokiem snuć się po opustoszałych hogwardzkich korytarzach. Może mu się poszczęści i spotka jakiegoś przygłupa, któremu odejmie punkty za szlajanie się bez celu z samego rana? To z pewnością odwróciłoby jego uwagę od czarnych scenariuszy i dało chwilową, lecz upojną satysfakcję. Usłyszawszy stukot kroków za sobą, uśmiechnął się wrednie, gotów wyśpiewać zarozumiałą formułkę Prefekta, jakiej zawsze używał, patrolując korytarze. Tym razem jednak punkty Gryffindoru zostały nienaruszone, bo jakże miałby choćby pomyśleć o jakimś głupim odbieraniu punktów, mając przed oczami Pottera z krwi i kości?

Bez zbędnych słów wpadli w swoje ramiona, co wiktoriańska dama na pobliskim portrecie skomentowała zaskoczonym piskiem, z zawstydzeniem zasłaniając sobie uszminkowane usta wachlarzem. Obaj ją zignorowali, trwając w ciepłym uścisku. W Harry'ego ponownie uderzył strach, ściskając mu gardło ze wzruszenia. Gdy inferius ciągnął go za nogę w stronę lodowatej, atramentowej toni, jedyne, o czym był w stanie wówczas myśleć to walka o przetrwanie; o ocalenie siebie oraz Dumbledore'a. Ale potworów sukcesywnie przybywało i w serce wkradło się zwątpienie. Okropne przekonanie, że za chwilę tutaj zginie, pozostawiając bliskich w bólu i niewiedzy, bez jakiegokolwiek pożegnania, choć obiecał wrócić zdrów. Tak bardzo nie chciał ich zawieść: Hermiony, Rona i Draco. Szczególnie chciał dotrzymać obietnicy ostatniej osobie. Dopiero niedawno zbudowali to, co mogło być już dawno, dlatego właśnie Harry walczył za wszelką cenę, choć mięśnie jego ciała ze zmęczenia odmawiały posłuszeństwa. Nie mógł umrzeć, nie teraz. Miał misję do spełnienia; przyrzekł sobie, że kiedyś powie Draco na głos, jak ten jest dla niego ważny, ważniejszy niż śmiałby sądzić i wszystkie pozostałe rzeczy, które miał wyznać dopiero w odpowiednim momencie. I rzeczywiście dostał szansę, by kiedyś tego dokonać, więc dlaczego nie mógł do końca się tym cieszyć? Przecież Dumbledore wróci... Wróci w ten sam niepojęty sposób, co on.

O przebiegłości prawie idealnej | Drarry ✓Donde viven las historias. Descúbrelo ahora