Rozdział XII

763 89 13
                                    

Syriusz obudził się bladym świtem z ciałem zlepionym potem i oddechem rwącym od wstrzymywanego szlochu. Jak prawie co noc koszmary dręczyły go okrutnie, nie pozwalając na chwilę spokoju nawet podczas snu. W panice przylgnął mocniej do, śpiącego tuż obok, Remusa. Ciepło żywego ciała i uczucie serca bijącego w powoli unoszącej się klatce piersiowej pozwoliło mu na odepchnięcie nadciągającego ataku.

Ciepła, poznaczona bliznami i plamami dłoń owinęła się wokół jego palców.

– Dzień dobry. – Remus nigdy nie pytał, nigdy nie drążył. Wiedział, jak bardzo koszmary i wspomnienia prześladują Syriusza, ale nigdy nie żądał od niego, by mu się zwierzył. Zawsze był, gotów wysłuchać i zaoferować pocieszenie, bliskość drugiego człowieka, a Syriusz nie prosił o nic więcej. Wiedział, że nie ma do tego prawa.

Chcąc odwrócić uwagę Lunatyka zacieśnił uścisk wokół piersi mężczyzny i przyciągnął go bliżej siebie. Mysie kosmyki otarły się o jego nos przynosząc falę przyjemnego, czekoladowego zapachu. Zmrużył oczy i zaciągnął się mocniej. Pod przykryciem szamponu ukrywał się sam Remus. Pergamin, farby i atrament. To był jego Lunatyk. Ten sam płochliwy dzieciach, który przesiadywał w oknach Hogwartu ze szkicownikiem rysując panoramę szkolnych ogrodów. Ten sam, który bez słowa opatrywał Syriusza w Hogwart Ekspresie, kiedy tylko byli z dala od świdrującego spojrzenia Walburgi Black. Ten sam, który odnalazł go w szpitalu, trzymał za rękę, gdy spadł lekarski wyrok. Ten sam, który oddał dla niego tyle ze swojego życia.

Remus poruszył się w jego objęciach, próbując, na próżno, poluzować uścisk. Wreszcie po chwili zmagań udało mu się odwrócić twarzą do Blacka.

– Jeszcze chwila i pomyślałbym, że chcesz mnie zgnieść. – Zielone oczy błyszczały ciepłem i niewypowiedzianą czułością. W półmroku sypialni jego uśmiech był ledwo widoczny. To była ta krótka chwila, ich mała bańka w której mogli zamknąć się z daleka od okrutnego, przerażającego świata. Kilka minut, w których Syriusz mógł udawać, że wszystko jest w porządku i całe jego życie nie stało się prywatnym piekłem. Piekłem, do którego wciągnął niewinnych ludzi.

I jak każda bańka, ta również musiała pęknąć, rozpryskując się dookoła i zalewając Blacka zimną rzeczywistością.

– Powinniśmy wstać. – Remus po raz kolejny starał się wyplątać z duszącego uścisku. – Mam rano spotkanie z panem Lovegood, po wyjeździe Luny średnio radzi sobie ze sklepem i zaoferował mi dorywczą pracę.

Syriusz wiedział. Pamiętał, jak Remus cieszył się z tej propozycji. Lunatyk nie lubił być zamknięty w mrocznym, depresyjnym domu na Grimmauld Place. Nie dziwił mu się, Syriusz również tego nienawidził, okazywał to każdą cząstką swojej istoty. Chciałby się stąd wynieść, przenieść do małego, drewnianego domku z dala od miasta, z dala od ludzi, gdzie nie musiałby panikować na samą myśl o przekroczeniu progu. Gdzie mogliby kupić psa, którego wymarzyli sobie jeszcze w szkole... Kiedy byli z nimi James i Lily.

A jednak na samą myśl, że miałby sprzedać rodzinny dom i nigdy więcej go nie oglądać, coś przewracało mu się w żołądku. Nienawidził tego miejsca całym sercem, tak jak nienawidził swoich rodziców i całej reszty swojej popieprzonej rodziny. Ale to był również dom Regulusa. Dom, w którym dorastali, dom, w którym przeżyli najgorsze chwile swojego życia, dom, który ich do siebie zbliżył i dom, który ostatecznie ich rozdzielił. Dom, który odebrał u jedynego członka rodziny, którego potrafił naprawdę kochać.

Pamiętał, jak siedzieli na schodach kamienicy, kiedy otrzymał list z Hogwartu. Pamiętał, jak obiecał mu, że zawsze zostanie jego bratem, zawsze będzie mógł na niego liczyć i zawsze pomorze mu, kiedy będzie tego potrzebował.

Akordy WspomnieńDonde viven las historias. Descúbrelo ahora