45.

19 6 0
                                    

Los Angeles, 21 maja, 12:37

- Co niby chcesz zrobić? - warknął Arnold, patrząc na nią spod byka.

Od tygodnia mieszkała u niego, w Stanach. Tak naprawdę Weronika była tu zupełnie bez powodu - lekarza cały czas nie było, przychodził tylko wieczorami, zwykle narzekający, zły i naburmuszony.

Relacja między nimi była napięta. Weronika odmawiała wszelkich form współpracy, przez co jej współlokator coraz bardziej się denerwował i wściekał. Dziewczyna zamykała się w sobie i nie pozwała mu się zbliżyć, czego on nawet nie próbował robić. Był z nią sparowany i nic z tym nie robił.

Była po prostu dodatkową ozdobą w jego pustym, zimnym domu...

Choć tak nazwać jej nie można było. Od czasu rozstania z Cameronem ogromnie schudła i zbladła, nabrała ciemnych sińców pod oczami i całkowicie się zaniedbała.

Bywały dni, kiedy z rozpaczy i smutku nie mogła się ruszać. Nie kapała się, nie odświeżała, nie przebierała. Siedziała i wpatrywała się w ścianę, czując rozrywającą ją od środka rozpacz i żal. Nie jadła  a pod skórą zaczęły ukazywać się wszystkie kości. Tkanka opinała wystające biodra i inne kości, grożąc rozerwaniem. Nosiła więc za duże, prawie spadające z niej ubrania. Nie chciała, by Arnold jakieś jej kupił. To oznaczałoby, że całkowicie się poddała. Oznaczałoby to, że pogodziła się z rzeczywistością...

Więc wciąż nosiła ubrania NEFFEXu, a spała w koszulce Camerona. Ta zdążyła już lekko się wystrzępić, ale wciąż zachowywała jego zapach.

Z każdym dniem było coraz gorzej. Czas nie leczył ran, nie sprawiał, że mniej bolały. Powodował tylko to, że pustka w sercu dziewczyny wciąż się powiększała.

Ostatnio jednak postanowiła coś ze sobą zrobić. Coś, co pozwoli jej wyrwać się z letargu i poczuć się szczęśliwą. Choć przez ułamek sekundy.

- Chciałabym pojeździć konno - odpowiedziała, czując narastającą panikę. Sądząc po jego minie, z pewnością się nie zgodzi. A wtedy... wtedy to będzie koniec. Jeździectwo miało jej pomóc. Bez tego nie ma szans, by poczuła się lepiej.

- Czy ty siebie słyszysz? Naprawdę myślisz, że będę wydawał kasę na takie bzdury? Wiesz, ile to w ogóle kosztuje, czy może Twoi rodzice cię nie powiadomili? - jego głos ociekał sarkazmem, pogardą i złośliwością. Weronika zacisnęła pieści. Miała go dość. Po co w ogóle jest z nią sparowany, do cholery?! - Poza tym nie będziesz uprawiać tak niebezpiecznego sportu. Jeżeli coś ci się stanie, będę musiał być sparowany z kimś innym lub, w luźniejszym przypadku, koszty leczenia będą ogromne.

Egoista. Pieprzony, egoistyczny dupek.

- Jesteś żałosny - syknęła na niego, a on jakby "złagodniał", jeżeli można to tak nazwać. Stał się spokojniejszy i objął dziewczynę "opiekuńczo". Weronika poczuła obrzydzenie spowodowane jego bliskością i spróbowała go odepchnąć, ale tylko zacieśnił uścisk.

Miała ochotę splunąć na jego brzydki pysk, gdy nachylił się w stronę jej ust, ale nie prostestowała. Jakaś cząstka jej nie miała już siły walczyć. Czy jej opór miał jeszcze jakieś znaczenie, skoro wszystko się skończyło, zepsuło?

Nie poczuła nic.

Nie poczuła ognia ulokowanego w podbrzuszu, fali motylków, ogarniającego ciepła i poczucia bezpieczeństwa oraz przynależności.

Były tylko zimne, twarde, szorstkie, odpychające usta. Jego obrzydliwe, obleśne dłonie, które poruszały się w karykaturze opiekuńczości i delikatności. Odsunęła się od niego czym prędzej, ocierając usta z obrzydzeniem.

Destiny | C. W.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz