„Zawsze mu pomogę..."

162 7 0
                                    

-Nasłałaś na mnie szefa?!-krzyczał na całe mieszkanie.-Mogłem tu nie przychodzić.
-Jay, my chcemy ci pomóc. Proszę, chociaż go wysłuchaj.-Lucy nalegała by Jay wysłuchał Hanka.
-Nie chcę cię pouczać, po prostu daj sobie pomóc. Nic więcej.-tłumaczył łagodnie Voight.
-Chcecie zrobić ze mnie głupiego?! Czuję się świetnie i jestem gotowy do pracy. Nie dam się odsunąć od sprawy albo iść na urlop. Mnie to nie jest potrzebne!-Jay nie dawał za wygraną.-Ja nie chcę waszej pomocy!
-Widziałeś się dzisiaj w lustrze?!-krzyknęła Lucy, a detektyw spuścił głowę nie patrząc na nią.-Pytam się do cholery, czy spojrzałeś dzisiaj w lustro! Ty nie widzisz jak wyglądasz?! Masz wory pod oczami, włosy nieułożone, koszulka pomięta i jeszcze ta kurtka, która nie pasuje do niczego, nałożona na odczepnego. Co ty robisz ze swoim życiem Halstead?!
-Lucy, spokojnie... Porozmawiam z nim.-Hank próbował uspokoić dziewczynę.
-Jak mam być spokojna?! On chce mnie do grobu wprowadzić?! Mam się nim zajmować jak dzieckiem?!-Lucy zwróciła się do sierżanta.-Wiesz co Jay? Rób co tylko chcesz. Możesz iść do pracy, potem upić się w barze, a na końcu możesz spać nawet na ulicy. Nie chcesz pomocy to jej nie będziesz miał.-spojrzała detektywowi prosto w oczy.
-Lucy ja...-Jay próbował się tłumaczyć.
-Przestań! Idź już do pracy ze swoim sierżantem. Jeśli będziesz potrzebował pomocy, nie przychodź do mnie. A teraz powinniście już iść. Nie będę wam przeszkadzać w pracy.-odpowiedziała i otworzyła im drzwi, a detektywi wyszli.

***
Właśnie ktoś zadzwonił do drzwi. Lucy stała przy kuchni i gotowała obiad. Gdy podeszła do drzwi i zobaczyła kto jest po drugiej stronie, uśmiechnęła się. Był to jej kuzyn. Odkąd Lucy wyszła z depresji, pojednała się także z Kellym. Może nie rozmawiają tak jak wcześniej, ale jest dużo lepiej.
-Kelly. Hej.-Lucy otworzyła drzwi i się uśmiechnęła do gościa.
-Cześć.-uściskał ją.-Wpadłem zobaczyć jak się masz. Widzę, że już dobrze. Nawet się uśmiechasz.-zaśmiał się.
-Jak mam się nie uśmiechać? Każdy dzień to nowe wyzwanie, a ja już naprawdę mam się dobrze.-odpowiedziała kobieta.-A jak u ciebie? Jak Stella i Alice?
-U nas dobrze. Nadal chwali się wszystkim jej nowym pierścionkiem. Każdemu pokazuje i mówi, że ma najlepszego narzeczonego. Alice też już się zadomowiła.-uśmiechnął się dumnie strażak.-Brakuje cię w remizie. Nawet bardzo.
-Kelly, wiesz, że nie mogę tam wrócić. Po prostu nie potrafię. Mam dobrą pracę w szpitalu. Dobrze jest mi tam.-Lucy westchnęła.
-Rozumiem. Jak uważasz.-Severide się poddał.
-Siadaj, właśnie zrobiłam obiad.-Kelly zrobił to o co prosiła dziewczyna, a później ona podała do stołu.

Kończyli jeść właśnie obiad we dwójkę, gdy znowu rozległ się dzwonek do drzwi. Od początku Lucy miała złe przeczucia. Tylko czemu i tym razem się to sprawdziło? Za drzwiami zastała rudowłosego lekarza. Czy była zdziwiona jego widokiem? Nie. Chociaż wydawał się być zdenerwowany. Gdy kobieta to zauważyła, odrazu zaczęła coś podejrzewać. Will nie chciał rozmawiać z Kellym, więc poprosił Lucy o wyjście na zewnątrz. Severide nie miał nic przeciwko, więc wyszli na dwór, przed blok, a Kelly został przy stole.
-Will, mów wreszcie! Co się dzieje?-Lucy już nie mogła wytrzymać.
-Kiedy ostatnio rozmawiałaś z Jayem?-zapytał podejrzliwie lekarz.
-Dzisiaj rano się pokłóciliśmy, bo spał u mnie w mieszkaniu. Wczoraj zostawiła go Erin i totalnie się załamał. Nie mogłam go w takim stanie puścić do domu.-odpowiedziała bez wahania.-Rano chcieliśmy mu pomóc z Hankiem, ale on na nas nakrzyczał, więc wyprosiłam ich. I tyle go widziałam. Potem się z nim nie kontaktowałam.
-Nie powiedział mi nic, że rozstał się z Erin. Ale to teraz nieważne. Jay nie odbiera ode mnie telefonu. Dzwonię już którąś godzinę i nadal nic. Mam nadzieję, że nie zrobił nic głupiego.-zmartwił się brat detektywa, a kobieta się zdziwiła.
-Co?! Jak to nie odbiera? A dzwoniłeś do kogoś innego niż Jay? Voight, Hailey, jakiś strażak?-Lucy podawała pomysły.
-Nie! Jak tylko skończyłem dyżur, odrazu pojechałem do ciebie. Myślałem, że jest z tobą. Od kilku dni cały czas o tobie mówi...-Halstead się zatrzymał, wie, że powiedział za dużo.
-Kelly chyba się nie obrazi, jak go zostawię.-wzięła telefon i napisała szybkiego SMS-a do kuzyna.-Teraz najważniejsze jest znaleść Jaya. O cholera...-przerwała.
-Lucy co się dzieje?! O co chodzi?!-Will się naprawdę przejął.
-Rano powiedziałam mu, że po pracy może się nawet upić w barze i spać na ulicy. A mnie to nie będzie obchodzić, i że mu nie pomogę... Will to moja wina... On wziął te słowa na poważnie. Ja mówiłam tak w złości. Zawsze mu pomogę...-kobieta zaczęła się obwiniać.
-To nie twoja wina. Jeśli powiedział wprost, że nie chce pomocy, to mu nie przegadasz. Pojedźmy do „Molly's". Może tam będzie.-zaproponował rudowłosy i wsiedli do jego samochodu.

Podjechali pod bar. Zaparkowali naprzeciwko i ruszyli w stronę wejścia. Przed samymi drzwiami zauważyli GMC Halsteada. Czyli musiał tu być. Albo nadal tu jest. Obydwoje weszli niepewnie do środka. W ten dzień był duży tłok. Ledwo mogli się przecisnąć. Miliony głów zwróconych na ekrany powieszone na ścianach. Will poszedł do stolików, natomiast Lucy poszła do baru. Bardzo się bali, że nie spotkają tam Jaya i będą musieli szukać go po jakiś uliczkach. Tego obrazu nie mogli zachować w głowie.
-Hej, Herrmann! Widziałeś może Halsteada?-Lucy podeszła do barmana.-Znaczy szukam Jaya.
-Lucy! Miło cię widzieć!-podał jej rękę.-Tak, był tutaj. Nawet jest tylko nie wiem gdzie, taki mamy dzisiaj tłok. Napewno nie wychodził.-zapewnił ją.
-A jak się zachowywał? Mówił coś? Co pił i ile?-Lucy zadawała pytania przerażona.
-Raczej normalnie. Mówił dużo o tobie, a bardziej pojedyncze słowa. Dałem mu pół szklanki whiskey i nadal stoi.-Chris wskazał na szklankę obok.-Był przybity, ale jak każdy, który tu przychodzi wylać swoje smutki. Nawet tego nie tknął.
-A widziałeś chociaż gdzie poszedł? Christopher przypomnij sobie, proszę. To bardzo ważne.-Lucy nie mogła już wytrzymać.
-Tam jest!-mężczyzna wskazał na Jaya, który właśnie wychodził od zaplecza.
-Dzięki. Odwdzięczę się!-krzyknęła i pobiegła za detektywem.-Jay!! Hej, zaczekaj!-krzyknęła do niego, a on przystanął.
Patrzył jej prosto w oczy. Lucy martwiła się o niego, nawet bardzo. On natomiast nie chciał więcej do niej przychodzić. To co powiedział rano... Bardzo tego żałuje, ale wziął sobie do serca jej słowa: „Nie przychodź do mnie."

Świeży start || One ChicagoWhere stories live. Discover now