Rozdział 1

791 68 22
                                    

Jednym machnięciem obcinarki, otworzył cygaro, następnie zapalił je zwykłymi zapałkami, czekając, aż nabierze ciemniejszego koloru. Gdy był gotowy, aby wziąć ring do ust, przeszkodził mu jego asystent, który niespodziewanie wpadł do gabinetu.

Scott Bowen wydawał się dzisiaj bardziej zdenerwowany niż zazwyczaj. Poprawił spadające okulary na grzbiecie nosa, unikając wzroku swojego szefa.

– Przepraszam, że przeszkadzam, panie Martinelli – zaczął niepewnym głosem. – Mamy problem z dzisiejszą dostawą alkoholu.

Martinelli wziął ring do ust, jakby totalnie zlekceważył to, co właśnie powiedział mu młody chłopak. Jako właściciel powinien pokazać więcej zainteresowania biznesem, który od dobrych paru lat prowadził. Jednak miał od tego ludzi i płacił im niemało, aby wszystko szło zgodnie z planem. Gdyby dostał taką wiadomość dwa lata temu, na pewno nie byłby taki spokojny, niemalże obojętny wobec zaistniałej sytuacji. W przeciągu ostatnich lat nauczył się kontrolować swoje emocje, a także nie wybuchać o każdą błahostkę.

Brunet powoli wypuścił dym z ust, spoglądając na swojego asystenta z obojętnością.

– I co mam z tym zrobić? – zapytał bez emocji.

Scott wyglądał, jakby się miał zaraz zmoczyć w spodnie. Martinelli westchnął z irytacją, widząc strach w oczach pracownika. Wiele razy chciał go zwolnić, bo chłopak najwidoczniej nie miał jaj w majtkach, jednak nie znalazł lepszego następcy. Może i był pizdą, ale robotę odwalał jak nikt inny.

– Mógłby pan porozmawiać z panem Armasem? – Zaproponował, bawiąc się nerwowo palcami. – Próbował z nim porozmawiać, jednak pan Armas... Nie wiem, jak to wytłumaczyć...

Ciemna brew uniosła się w górę, wyczekując, aby Scott wypluł koniec zdania. Chłopak zaczął nerwowo poprawiać kołnierz swojej koszuli, patrząc wszędzie tylko nie na szefa.

– Zestarzeje się tutaj, Scott – wycedził przez zęby.

Blondyn wreszcie przeniósł swój wzrok na szefa, a czarne, kwadratowe okulary zjechały po grzbiecie jego nosa. Ponownie je poprawił.

– Jest pijany – wykrztusił wreszcie. – Był odpowiedzialny za dzisiejszą dostawę...

Martinelli uniósł dłoń, przerywając mu. Raz jeszcze się zaciągnął, czując pikantny smak drażniący jego gardło. Po kilku sekundach wypuścił dym z klasą. Szkoda było mu zostawiać niedokończone cygaro, jednak obowiązki wzywały. Przeklął, kładąc cygaro na popielniczkę, po czym wstał, odpychając fotel z siłą.

Scott niemal się zesrał, spoglądając na mężczyznę z przerażeniem.

– Załatwię to – rzekł, zapinając guzik czarnej marynarki. – Możesz iść.

Scott pośpiesznie wyszedł, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Martinelli raz jeszcze spojrzał na cygaro, ale zrezygnował. Gdyby za każdym razem pozwalał sobie na dokończenie przyjemności, zapewne nie stałby teraz na szczycie Las Vegas. Ruszył więc w poszukiwaniu Carlosa, który najwidoczniej upił się gdzieś na zapleczu w nadziei, że nikt go nie znajdzie.

Ależ się zdziwi, pomyślał.

Przeszedł przez hol, skręcając na końcu w prawo. Cały był wyłożony czerwonym dywanem, który – po dokładniejszym oglądnięciu – trzeba wyczyścić. Zacisnął szczękę, gdyż zlecił to już tydzień temu. Przymknął na chwilę powieki, oddychając głębiej. Powoli miał dość prowadzenia tego biznesu. Nikomu nie można było ufać. Szczególnie nie ludziom, którym płacił.

Na zaplecze dotarł w towarzystwie Jerry'ego, który szedł za nim krok w krok, odkąd wyszedł z biura. Był jego ochroniarzem od paru miesięcy. Nie, żeby się bał o swoje życie, ale pół roku temu ktoś na niego napadł. Od tamtego czasu przyjaciele i rodzina wręcz nalegali, aby miał kogoś od ochrony swojej osoby.

Taniec z Diabłem: Ucieczka z popiołówWhere stories live. Discover now