Rozdział osiemdziesiąty drugi: Dzień chwały

651 70 18
                                    

Harry przyjrzał się uważnie pierścieniowi, po czym kiwnął głową i schował go do kieszeni. Wystarczy. Gdyby od samego początku robił, co do niego należało i przebadał oddzielnie każdą część rytuału, jak to zrobił Draco, to pewnie znalazłby coś lepszego, ale przynajmniej tym razem w ogóle o tym pamiętał.

– Dzięki, Connor.

Jego brat zawahał się na chwilę, patrząc na niego. Przez to Harry z kolei zawahał się przed opuszczeniem sypialni Gryfonów z szóstego roku.

– Co się stało?

Connor przełknął ślinę.

– Jesteś gotowy? – zapytał. – Na jutro i... noc, która potem nastąpi?

Harry uśmiechnął się pocieszająco. Powiedział Connorowi o wiadomości, którą otrzymał od Scrimgeoura już miesiąc temu, że jego bezimienne źródło informacji uważało, że Falco zaatakuje w noc Walpurgi. Harry podzielił się tą informacją z bratem głównie dlatego, że też w to wierzył, w dodatku nie sądził, żeby zdołał ukryć się przed nim ze wszystkimi przygotowaniami. Zwykle Connor nawet nie spróbowałby się udać na noc Walpurgi przez wzgląd na swoją deklarację, jak i fakt, że przepowiednia wybrała sobie Dracona jako tego, kto ma stać za Harrym i pomóc mu w zwalczeniu ataku Falco, ale i tak już kilkukrotnie zaoferował swoją obecność.

– Jestem gotów, Connor. Rok temu? Nie, raczej bym nie był. – Uśmiechnął się szerzej na samą myśl o tym, z jak strasznym podenerwowaniem podchodził do ich pierwszego rytuału, który również odbył się w noc Walpurgi. – Ale już zdążyłem się do tego przyzwyczaić.

– Skoro jesteś pewien, że nie będziesz mnie tam potrzebował – powiedział Connor, kiwając nieznacznie głową.

– Chciałbym, żebyś się z nami zabrał – powiedział Harry. – Ale to święto ma być wyłącznie dla mrocznych czarodziejów, a rytuał... no, będzie podzielony między wielu ludzi, ale musimy być z Draco w samym jego środku.

Connor przechylił głowę i przymrużył oczy.

Niespecjalnie wyglądam tego całego dzielenia.

– Mam nadzieję, że i tak ci się spodoba – powiedział ogólnikowo Harry, po czym machnął ręką i opuścił wieżę. Connor odprowadzał go wzrokiem do drzwi sypialni, ale nie spróbował zatrzymać.

Harry zatrzymał się kilka pięter poniżej wejścia do wieży i przyjrzał uważnie pierścieniowi, który nosił na palcu. Ten rytuał, Wymiana Podarunków, nakazywał Harry'emu odwdzięczenie się za prezent z zeszłego roku poprzez podarowanie Draconowi czegoś, co oznajmiłoby wszystkim ich partnerstwo – najlepsze w tym przypadku byłoby coś dziedzicznego z jego rodziny. Harry jednak wyrzekł się nazwiska Potterów, a jego matka była mugolaczką, więc nie był pewien, co powinien z tym począć. Regulus, oczywiście, zaoferował mu artefakty Blacków, ale ponieważ Draco był pół–Blackiem, to wydawało się to dziwnie kazirodcze. Ten element tańca miał łączyć odmienne aspekty partnerów, nie takie same.

Ostatecznie poprosił Connora o znalezienie jakiegoś dziedzicznego pierścienia Potterów, przez co teraz wylądował ze złotym z wygrawerowanymi lwami i topazem. Miał nadzieję, że zdoła go zmienić wystarczająco, by spełnić wymagania rytuału.

Kiedy usłyszał kroki nadchodzącej prefektki, uskoczył do pobliskiej alkowy, odczekał aż go minęła, po czym wyciągnął topaz z oprawy. Położył go na parapecie, spędził kilka chwil na uspokajaniu się i spoglądaniu w głąb siebie, po czym otworzył oczy i skupił się na pierścieniu.

Złoto zaczęło mięknąć i roztapiać się pod jego spojrzeniem, ale nie było gorące. Po prostu... miękkie. Harry podniósł ręce i rozłożył je, pozwalając pierścieniowi wirować między nimi, tracić kształt, rozpadać się w nitki metalu, które podlatywały niczym pajęczyna, by dotknąć jego palców. Poruszył dłońmi w przeciwnych kierunkach, myśląc o tym co chciał zrobić.

Pieśń w czasie rewolucjiWhere stories live. Discover now