Rozdział pięćdziesiąty piąty: Przesiąknięte wiatrem święta

751 85 77
                                    

I wtedy historia rzekła „Tak oto przyszedł czas na fluff".

---* * *---

Pozwoliłaby nam, gdyby tylko zrozumiała – powiedziała Ginny, której policzki tak się rumieniły, że Harry się martwił, że zaraz zemdleje. – Ale nie chce nas puścić. Powiedziała, że święta to czas dla rodziny i że Bill, Charlie i Percy wracają do domu, więc my też mamy pojawić się w Norze. – Zarzuciła włosami. – Co z tego, że przecież mogliśmy zabrać się z wami rano, po czym udać do Nory po południu, nie?

Harry miał wrażenie, że uparte protesty Molly Weasley przeciw udzieleniu Ronowi i Ginny pozwolenia na spędzenie Bożego Narodzenia z nim i Connorem, mniej miały związku z miłością rodzinną, a więcej z troski o to, że dwójka jej najmłodszych dzieci miałaby przebywać w pobliżu mrocznych czarodziejów, ale nie chciał mówić o tym Ginny, bo to tylko jeszcze bardziej skwasiłoby jej nastrój.

– Przykro mi, że nie możecie z nami pojechać – powiedział zamiast tego, po czym podał jej paczkę, którą podlewitował do siebie w czasie jej narzekań. – Mimo wszystko, wesołych świąt.

Zagapiła się na niego przez chwilę, kompletnie zaskoczona, po czym ostrożnie otworzyła swój prezent. Już w połowie zaczynała się uśmiechać i poderwała na niego wzrok, szczerząc się szeroko.

– Dzięki, Harry.

Kupił jej rękawice dla ścigających, stworzone do łatwiejszego chwytania kafla i nawet utwardzające się niczym kamień, jeśli tłuczek kiedykolwiek spróbuje trafić ją w dłoń. Harry miał wrażenie, że to był mało osobisty prezent, ale wciąż nie znał Ginny za dobrze.

Skąd je wytrzasnęłaś, Ginny? – Ron schodził po schodach do pokoju wspólnego Gryffindoru ze wzrokiem wbitym w rękawice, ale odprężył się na widok Harry'ego i kiwnął do niego głową. Harry uśmiechnął się z zakłopotaniem i podał mu kolejną paczkę.

– Prawie żałuję, że je zobaczyłeś – westchnął, kiedy Ron pośpiesznie odwijał swój prezent.

Ron wydał z siebie mruknięcie pełne zrozumienia i zadowolenia, kiedy zobaczył własne rękawice, tym razem specjalnie dla obrońcy, które automatycznie narzucały dodatkowe zaklęcia rozgrzewające na dłonie; obrońcy zwykle znacznie mniej latali od innych graczy, więc palce często zamarzały im w czasie zimnych, jesiennych i zimowych meczów. Kiwnął do Harry'ego.

– Dzięki, stary. – Zamarł na moment, jakby zawstydzony, a Harry zorientował się, że pewnie chodziło o to, że nie miał prezentu dla niego.

– Nie szkodzi, Ron – zapewnił go Harry. – To naprawdę nie ma znaczenia. Chciałbym spędzić z wami święta, ale i tak nigdy nie zdołałbym odpłacić ci się za wszystko, co oferujesz Connorowi w czasie reszty roku i co Ginny zrobiła dla mnie w Leśnej Twierdzy. – Kiwnął w kierunku rękawic. – To po prostu niewielki wyraz wdzięczności, jedyny na jaki mnie teraz stać.

– Coraz lepiej sobie radzisz w szlachetnych przemowach, Harry – powiedziała Ginny, której oczy lśniły ze śmiechu. – Jeszcze trzy lata temu brzmiałbyś, jakbyś kompletnie nie zdawał sobie sprawy ze wszystkich podtekstów tego, co właśnie powiedziałeś. Teraz wyglądasz niemal jak człowiek.

– No, to w dużej mierze zasługa Draco – powiedział Harry, ciekaw jak na to zareagują. Ron otworzył usta, po czym je zamknął. Ginny po prostu wywróciła oczami.

– Jest dla ciebie ważny – powiedziała. – Ale to wciąż palant. Miałby znacznie więcej przyjaciół, jakby rzadziej zachowywał się jak idiota. Możesz mu to ode mnie powiedzieć.

Pieśń w czasie rewolucjiWhere stories live. Discover now